niedziela, 20 marca 2016

EPILOG

Tak szybko minęły te trzy lata, aż trzy lata. Dzisiaj są czwarte urodziny Francisa. Ah! Jak te dzieci szybko rosną! Mario i Maria biegają jak kot z pełnym pęcherzem, a ja siedzę z tym małym łobuzem. Postanowiłam go zabrać na stadion Bayernu na trening chłopaków. Usiedliśmy w jednej z trybun, Bawarczycy wybiegli na boisko, na czele z moim przystojniakiem. Siedzieliśmy na krzesełka, ale chłopiec zaczął się wiercić. Wydaje mi się, że mu się to już znudziło. Zaśmiałam się w duchu i wzięłam chłopca na ręce, zauważyłam Dominikę z dziećmi więc podeszliśmy do nich. Luca i Francis pobiegli na murawę, a ja patrzyłam na pozostałą trójkę chłopców, synów Badstubera. No, przyznam że wszyscy się spodziewali wtedy jednego chłopca, a nie trójki. Dominika stała się prawdziwą matką polką!


-Jak sobie radzisz z czwórką chłopców? -zaśmiałam się.
-Nie jest tak źle, a myślałam, że będzie gorzej. -przyznała -Matka Holgera nam bardzo pomaga.
-No tak... -uśmiechnęłam się do przyjaciółki -Dzisiaj zajmuję się Francisem i nie daję sobie z nim rady, a co dopiero jakbym musiała pilnować czwórki.
-Przyzwyczaiłabyś się. Bardzo bym chciała mieć córkę. -wspomniała.
-Może, będziecie mieli swoją upragnioną córeczkę. -poklepałam ją po ramieniu.


Patrzyłam na uroczą trójkę małych blondynów z dużymi niebieskimi oczyma. Ivan, Mats i Orhan byli naprawdę jak identyczne trzy kropelki wody podobne do Dominiki i Holgera. Po chwili przybiegł do nas Francis i Luca. Francis zaczął mnie ciągnąć za nogawkę.


-Francis... Co się dzieje? Chcesz na siusiu? -zapytałam zirytowana zachowaniem chłopca.
-Nie! -pisnął chłopiec -Chodź ze mną ciociu! Wujek Cię woła! -popatrzył na mnie.


Chcąc nie, chcąc poszłam powolnym krokiem w stronę szeroko uśmiechniętego Joshui. Nie wiedziałam czego chce, w końcu sam mógł do mnie przyjść.


-Co jest Joshi? -zapytałam zmęczona.
-Chciałem Cię pocałować! -wybuchnął śmiechem i pocałował mnie w policzek.
-Aha...? -popatrzyłam na niego trochę zdziwiona.


Usłyszałam za sobą chichot małego Francisa i syna Holgera. Patrzyłam na Kimmicha, który zrobił się czerwony jak pomidor i z kieszeni spodenek wyjął pierścionek, który wymsknął mu się z ręki i wylądował tuż pod moimi nogami. Joshua rzucił mi się pod nogi, dmuchną w pierścionek i przetarł rękawem srebrny brylancik. Stanął przede mną i spojrzał mi głęboko w oczy.


-Wyjdziesz za mnie czy nie? -uśmiechnął się szeroko.
-No jak już tak bardzo chcesz to okej. -prychnęłam od niechcenia.
-Ale jesteś! -zaśmiał się wsuwając pierścionek na mój palec i podniósł mnie wysoko do góry.
-Joshi! -pisnęłam głośno i wtuliłam się w jego szyję.



******


Zastanawiacie się pewnie co u mnie? Dobrze. Na tyle dobrze, że jestem szczęśliwa z moim Mario i nazywają mnie od roku panią Goetze. Rzuciłam pracę w gazecie i teraz robię to co kocham, zaczęłam udzielać się w ośrodku dla ludzi, którzy potrzebują pomocy, tak jak kiedyś ja potrzebowałam. Dzisiaj są czwarte urodziny mojego maleństwa, choć już nie takiego maleństwa, ale prawdziwego łobuziaka z Monachium.


-Pączusiu? Zaraz przyjdzie Nadia z Joshuą i Francisem! Gdzie jest ten różowy lukier? -zapytałam.
-Możliwe, że go zjadłem... -uśmiechnął się zawstydzony i z różowym lukrem na ustach.
-Goetze! I co ja teraz pocznę!? -złapałam się za głowę.
-Proponowałbym, abyśmy poczęli nowe życie kocico! -zachichotał zbliżając się do mnie.
-Po tym co uczyniłeś? O nie. -zaśmiałam się -Cóż... Powiemy, że tatuś zjadł lukier. -uśmiechnęłam się i zaczęłam szukać polewy w szafce kuchennej.
-Mówiłem Ci, że lepiej jak zamówimy tort. -westchnął niezadowolony.
-Wolałam go zrobić sama, ale nie wiedziałam że Goetze zeżre lukier! -uśmiechnęłam się i podeszłam do ukochanego dając mu soczystego buziaka w usta, przy okazji zlizując lukier -Mmm... Dobry. -zachichotałam.


Zaśmiał się tylko, a ja zaczęłam przygotowywać polewę. Po kilkunastu minutach do mieszkania wbiegł mały Francis, oczywiście biegnąc do mnie, wpadł na ojca.


-Tato! Ja biegnę do mamusi na przytulasa! -powiedział wzięty na ręce chłopiec przez Mario.
-Za chwilę, teraz będzie niespodzianka dla Ciebie mój przystojny kawalerze. -uśmiechnął się do chłopca.


Wszyscy zebraliśmy się w salonie i odśpiewaliśmy sto lat dla naszego zarumienionego maleństwa. Cieszył się i wszystkich przytulał, dostał wiele prezentów od nas i od rodziców chrzestnych, czyli Joshui i Nadii.
Można powiedzieć, że w końcu byliśmy szczęśliwi, ale czy już na zawsze?

 
***KONIEC***
_____________________________________________________


Zakończone, ale czy na zawsze? To już pozostawiam waszej interpretacji :D
Mam bardzo ciekawy pomysł na kolejnego bloga, ale nie wiem czy mi nie przejdzie do września xd Znając mnie to pewnie nie, no chyba, że mi tej piłkarz się odwidzi XD Ale mogę was zapewnić, że intrygujący... Ale już nie będę zdradzać co mam na myśli. Znając Dominikę wygadam się jej przy pierwszej lepszej okazji :D
Więc... W tym momencie przyszedł czas na pożegnanie. Opowiadanie to pisałam chyba w najgorszym okresie mojego życia... Przez większość tutejszej pisaniny miałam depresje przez śmierć bardzo bliskiej mi osoby, ale nie zamierzam o tym tu pisać.
Chciałabym bardzo wrócić we wrześniu, kiedy wszystko się uspokoi w moim życiu. Wiadomo, na początku maja mam matury, a najbardziej martwię się o matematykę... Dlatego wracam w wrześniu, w razie jakbym miała mieć poprawkę w sierpniu. Liczę, że kiedyś wejdę na tego bloga i przeczytam tą końcówkę z wielkim bananem na ustach, kiedy okaże się że zdałam tą pieprzoną matme ;D
Swoje podziękowania kieruję do wszystkich, którzy byli na tym blogu od samego początku, czyli od Sylwestra tego roku! Bez was by się to nie udało. :) Bardzo Wam dziękuję za te 58 komentarzy, które każdego dnia zachęcały mnie do napisania dla was więcej! Dziękuje za te ponad 1170 wyświetleń na tym blogu, a także za wyświetlenia na starych blogach :>
To, że odchodzę nie znaczy, że nie będę komentowała i czytała waszych blogów, które możecie mi zostawiać w "pytaniu" na asku https://www.ask.fm/anula777  !
Widzimy się we wrześniu misiaki moje! <3
DZIĘKUJĘ WAM JESZCZE RAZ Z CAŁEGO SERDUSZKA! ♥

niedziela, 13 marca 2016

ROZDZIAŁ 21

Weszłyśmy do jednego z nocnych klubów w Monachium. Mario musiał zaparkować samochód, a ja razem z Nadią znalazłyśmy wolny stolik i zdążyłyśmy zamówić drinki. Po kilku minutach przyszedł do nas i zmęczony "klepnął" na kanapę. Zamówił sobie wodę z cytryną, bo dostał ode mnie zakaz picia jakiegokolwiek alkoholu.


-Znaleźć tu miejsce na parkingu graniczy z cudem. -westchnął delektując się wodą.
-Trzeba było powiedzieć, że jesteś vipem. Mój piłkarzu! -zaśmiałam się gładząc jego policzek.
-Daj spokój. -machnął ręką -Zatańczymy? -wyciągnął ku mnie swoją dłoń.
-Jasne. -uśmiechnęłam się delikatnie w jego stronę.


Ruszyliśmy w tan. Uwielbiałam tańczyć z moim ukochanym Mario, trzymał mnie, drobniutką dziewczynę w swoich umięśnionych ramionach. Patrzyłam w jego ciemne tęczówki i nagle zauważyłam w nich odbicie nie moje, tylko Joshui Kimmicha tańczącego ze swoją Liesel za nami. Przytuliłam się do ramienia ukochanego i zaczęłam mu szeptać na ucho...


-Co tu robi Joshua? -zapytałam najciszej jak tylko mogłam.
-Zaprosiłem go, a nie może tu być? -zaśmiał się. -Chciałbym, aby wrócił do Nadii. -dodał.
-Obiecałam jej, że go tu nie spotka. Wyszłam na ohydną kłamczuchę. -uderzyłam go delikatnie w klatkę piersiową.
-Kochanie, nie wyszłaś. -zaśmiał się i mnie ucałował w policzek.
-Najwyżej winę zrzucę na Ciebie. Goetze. -szepnęłam podkreślając jego nazwisko.
-Wyjdziesz za mnie Ćwiklińska? -popatrzył mi głęboko w oczy.
-Żartujesz sobie, prawda? -uznałam to za żart.
-Nie. -puścił moje dłonie i uklęknął przede mną, muzyka ucichła.
-Mario... Wstań. Nie wygłupiaj się... -poczułam spojrzenie wszystkich na sobie.
-Odpowiedz na moje pytanie... -popatrzył na mnie rozbawiony.
-Tak... -szepnęłam niesłyszalnym głosikiem.
-Co takiego? Bo nie dosłyszałem... -zaśmiał się.
-Wyjdę za Ciebie Ty głuchy pączku! -krzyknęłam jak głupia.


Wziął mnie na ręce i mocno mnie do siebie przytulił po czym nasunął na mój palec piękny złoty pierścionek z zielonym oczkiem. Pocałował mnie namiętnie, a potem usiedliśmy przy stoliku obok uśmiechniętej przyjaciółki.



******

Ojej... Jak to dobrze, że oni są razem szczęśliwi i będą wspaniałą rodzinką. Mario jest dobrym mężczyzną i na pewno już nigdy nie zrani swojej ukochanej Marysi i swojego synka Francisa.
Kiedy usiedli przy stoliku, naturalnie pogratulowałam szczęśliwej parze zakochanych, po czym oddaliłam się do pobliskiego baru, bo potrzebowałam czegoś co ostudzi moje emocje. Traf chciał, że spotkałam tam moją nową znajomą, a raczej tą zołzę Liesel, czyli nową dziewczynę, byłego mężczyzny mojego życia, czyli teraz przyjaciela- Joshui Kimmicha. Postanowiłam nie zwracać na nią uwagi i wziąć to po co przyszłam, czyli gin z tonikiem. Czekając na swój alkohol popatrzyłam na nią swoim żenującym i pełnym pogardy spojrzeniem na nią. Nagle zauważyłam jakiegoś faceta obok niej i to nie mojego byłego mężczyznę, tylko jakiegoś typka, co prawda przystojnego typa, ale nie tak przystojnego jak mój wyśniony ideał. Całowali się, a ja w tym czasie niezauważona odebrałam swojego drinka i odeszłam od baru. Za swoimi plecami usłyszałam głos, ten idealny głos, kłócił się właśnie ze swoją dziewczyną. Odkręciłam się w tamtą stronę i podziwiałam ten widok, wręcz się nim delektowałam, jak Joshua rzuca tę dziewkę.
Widziałam jak wściekły Kimmich chce wyjść z tego klubu, kieruję się w moją stronę, moje serce zaczyna bić, tak strasznie szybko jak nigdy dotąd. Zderzamy się ramionami, kiedy próbuje mnie wyminąć. Przez cholerny wypadek wylewam na niego tego nieszczęsnego drinka na jego koszulę, on się odkręca, a ja? Leżę jak długa na parkiecie. Pochyla się nade mną i pomaga mi wstać.


-Nadia... -uśmiecha się szeroko do mnie -Nic Ci nie jest? -patrzy mi w oczy i pyta troskliwym głosem.


Coś mnie tknęło, a raczej ktoś! Mario "przez przypadek" wpycha mnie w ramiona Joshui, który mnie namiętnie całuje. To jakiś chory sen z którego niedługo mogę się wybudzić? Nie, to rzeczywistość. Nawet się uszczypnęłam, aby się o tym przekonać. To zdecydowanie najwspanialszy moment w moim życiu i nie zapomnę go nigdy! Nigdy.


_______________________________________________________


O maj god. Moje drogie dzieci... :( To już koniec mojej przygody z bloggerem. Tak mi smutno...
A może kiedyś wrócę? Ale raczej do września tego roku możecie zapomnieć o mnie.
Więc w niedzielę wpadnę do was z epilogiem i to będzie koniec.
Łee... :,( Płakam.

niedziela, 6 marca 2016

ROZDZIAŁ 20

Siedziałam na tarasie i czytałam książkę, którą ostatnio polecił mi mój przyjaciel Joshua Kimmich. Tak przyjaciel. Już od pół roku nie spotykamy się, a on odnalazł swoją drugą połówkę imieniem Liesel. Jak patrzyłam na niego i jego wybrankę to mnie, aż coś skręcało w środku. Tak bardzo jej nienawidziłam, ale w środku też się cieszyłam ze szczęścia mojego byłego chłopaka. Czasem tylko przypominałam sobie jak to było kiedyś, gdy byliśmy szczęśliwi we dwójkę... Ciepły wiosenny dzień, ja wraz z nim jesteśmy nad pięknym jeziorem. W pewnym momencie słychać nasze śmiechy, rozmowa ucicha, a twarze przybliżają się do siebie i łączą się w pocałunku.
To wspomnienie nigdy nie dawało mi spokoju... Tak często wracałam do niego. Chciałam je wymazać z mojej pamięci, potrzebowałam pomocy. Jak na zawołanie zjawiła się Maria, trzymając na rękach wtulonego w nią malutkiego Francisa.


-Witaj Nadio. -uśmiechnęła się i wymieniłyśmy się przyjacielskim buziakiem w policzek.
-Cześć... Siadaj. -westchnęłam i wzięłam na swoje kolana chłopca.
-Wyglądasz na jakąś zmartwioną... -usiadła wygodnie- Muszę Ci jakoś poprawić humor. -postanowiła.
-Marysia... Naprawdę wszystko jest dobrze. Nie wiem czym się tak przejmować. -machnęłam ręką.
-Musisz zapomnieć o Joshui. -westchnęła- On ma już dziewczynę, a Ty? Weź się w garść.
-Nie potrzebuję chłopaka. -prychnęłam.
-Może chłopaka nie, ale musisz się zabawić.. A nie siedzieć tu jak czarna wdowa! -zaśmiała się głośno.
-Tylko nie wdowa! -oburzyłam się.
-Kup sobie ładne ciuszki i ruszamy dzisiaj w tango! -zachichotała.
-Maria... A Mario? Nie będzie zazdrosny? -popatrzyłam na nią pełna niepewności.
-Mario pójdzie z nami. Potrzebujemy przecież podwózki. -wzruszyła ramionami.
-No tak... -uśmiechnęłam się.
-A słyszałaś? Dominika w tym tygodniu ma termin. Podobno ma być znowu chłopiec. Holger tam szaleje ze szczęścia! -zaśmiała się.
-To dobrze. Będzie miał następce. -uśmiechnęłam się. -A kiedy widziałaś Dominikę?
-Ostatnio jakoś... -zamyśliła się -Ale brzuch to ma ogromny! Większy niż ja jak byłam mała z tym maluchem. -pogładziła syna po policzku.
-Ma! Weś! -zaczerwienił się mały chłopiec.
-Uroczy jest! -zaśmiała się.



******

Gdy wróciłam z Francisem do domu, zastałam Mario w kuchni. Coś gotował, jak zawsze pewnie wymyślił nowy eksperyment na obiad. Usadziłam Francisa na kanapie i rozebrałam go z kurteczki. Mario podszedł do nas i sprzedał nam po buziaku. Ściągnął mi płaszcz i powiesił w szafie. Popatrzyłam na niego, w tym słodkim, różowym fartuszku wyglądał naprawdę uroczo. Jak pączuś polany różowym lukrem.


-Co nam dzisiaj na obiad przygotowałeś? -zaśmiałam się.
-Owoce morza! -powiedział pękający z dumy.
-Znowu? -powiedziałam znudzona, a Francis potwierdził moje znudzenie cichutkim jęknięciem.
-Myślałem, że lubicie... -spuścił głowę jak zbity piesek.
-Krewetki nam się przejadły... -westchnęłam -Ale dobrze... Zjemy i dzisiaj. Prawda Francis? -uśmiechnęłam się, a chłopiec pokiwał głową.


Goetze od razu nabrał motywacji do działania i zanim zdążyliśmy usiąść do obiadu to już nam nałożył. Oh... Ile ja bym dała za faceta, który nie eksperymentuje z jedzeniem i nie gotuje codziennie na obiad krewetek. Jednak nie będę odbierać przyjemności mojemu ukochanemu, który jest taki dumny z siebie.


-Smacznego! -uśmiechnął się szeroko.
-Dziękujemy... -zaśmiałam się trzymając chłopca na kolanach.
-Byłaś u Nadii... Jak ona się czuje? -zapytał jedząc.
-Postanowiłam ją wyrwać na imprezę, a Ty pojedziesz z nami jako nas kierowca. -uśmiechnęłam się.
-Zabawna jesteś naprawdę! -zaśmiał się obracając do w żart.
-Mówię serio... -szepnęłam, a Francis na moich kolanach zaczął się śmiać.
-I nic... Ale to nawet kropelki... -popatrzył na mnie.
-Nawet kropli! Francisem zajmie się Twoja mama. -pogładziłam chłopca po włosach.
-No dobrze... -westchnął kończąc posiłek.


__________________________________________________________


Stwierdziłam tak... No nie mogę tego tak zakończyć XD Wybaczcie mi jeśli napiszę jeszcze 1 rozdział do tego bloga, epilog i zniknę na zawsze z waszego życia? ^^

niedziela, 28 lutego 2016

ROZDZIAŁ 19

Siedziałam cały poranek na szpitalnym łóżku i pstrykałam folię bąbelkową, którą ostatnio przyniósł mi Mario. Słyszałam, że to pomaga się odstresować, jednak się myliłam, moja psychika wysiadła razem z informacją, że mój Francis został porwany. Minęły już dwa tygodnie. Dwa tygodnie niepewności o zdrowie mojego maleństwa, które jest dla mnie wszystkim. Nie przestałam wierzyć, ciągle wierzyłam, że je odnajdą. Tak bardzo chciałam im pomóc. Jednak Nadia postanowiła inaczej, że dla własnego bezpieczeństwa i mojego maluszka zostanę w szpitalu, ale każdy dzień tu przypominał mi o tym co przeszłam i stawał się więzieniem.
Dziś jednak Mario postanowił wypisać mnie z szpitala. Dziękowałam Bogu, za to, że już tu nie wrócę. Może... Nie wrócę... Co jeśli moje maleństwo teraz cierpi przy Ann, albo co gorsza już leży zakopane głęboko, trzy metry pod ziemią? Nie! Nie mogę tak teraz myśleć! Zrobię wszystko, aby je odnaleźć, aby żyło pośród nas, nawet jeśli musiałabym oddać za nie własne życie. Pragnę teraz tylko jednego, zobaczyć moje maleństwo, szczęśliwe maleństwo.


-Przestań już pykać... -powiedział spokojnie, ale wyrwał mi folię z rąk.
-Przepraszam... -wyszeptałam na Mario, który wyrzucał ją właśnie do kosza.
-To ja przepraszam. -przytulił mnie mocno, kiedy moje oczy zalały się łzami -Odnajdziemy naszego Francisa.
-Obiecujesz mi? -tuliłam się do niego, słyszałam jego bicie serca.
-Obiecuję. -wyszeptał i pocałował mnie w czoło.


Przyznam... Przez ostatnie dni zbliżyliśmy się do siebie i bardzo dziękuje za jego wsparcie. Jest taki czuły, kochany i bardzo, ale to bardzo ciepły z niego człowiek. Teraz łączył nas ten maluszek i nadzieja, że go odnajdziemy. Bo musimy go odnaleźć za wszelką cenę, przecież to sobie obiecaliśmy i słowa dotrzymamy.


******


Co się u nas wydarzyło przez ostatnie dwa tygodnie? Nic nowego, ja byłam zajęta Marią, która cierpiała po porwaniu synka, a Joshua często wychodził, aby dowiedzieć się czy coś wiadomo w sprawie maleństwa, a zarazem pomagał Mario szukać. Ostatnimi czasy mijaliśmy się w biegu, zapominając o czułościach wobec siebie, miłym słowie... Nasz związek stał się rutyną. Po prostu wygasł... Myślę, że nie byliśmy sobie pisani, co prawda w głębi serca był dla mnie bardzo ważny, ale nie tak ważny jak przed rokiem.
Usiedliśmy do kolacji, od tak dawna nie byliśmy tak blisko siebie, a przecież to tylko jeden posiłek. Jednak okazał się być jednym z przełomowych w naszym związku...


-Smacznego. -uśmiechnął się delikatnie w moją stronę.
-Dziękuję Joshua. -westchnęłam.
-Wiesz... Chciałbym porozmawiać o nas... Teraz tak rzadko kiedy się widujemy... -westchnął cicho.
-Tak, masz rację. -powiedziałam smutno. -Co teraz z nami będzie? -popatrzyłam niepewnie na niego.
-Nie wiem... -wyszeptał -Jakie rozwiązanie będzie najlepsze...
-Sądzę, że powinniśmy się rozstać. -popatrzyłam na niego bardzo poważnie.


Sama nie wiedziałam, jak mogłam wypowiedzieć te słowa? Przecież go kocham! Co ja głupia plotę? Jakieś bzdury! Patrzę na niego, a on patrzy na mnie swoimi wielkimi oczyma, wydaje mi się, że nie to miał na myśli, ale teraz myśli o swoim położeniu. I wypowiada te niechciane słowa, swoim zachrypniętym głosem...


-Tak, masz rację... To raczej nie ma sensu. -wypowiada.
-Mhm... Ale jesteśmy przyjaciółmi? -uśmiechnęłam się, a on tylko potakuje na zgodę.


No super... I tak Nadio zostałaś znów singielką, poległą w friendzonie z swoim wymarzonym facetem Joshuą. Brawo! Dlaczego to robimy? Dlaczego krzywdzimy się nawzajem? Nie wiem. Po prostu wszystko co było między nami do tej pory to już przeszłość. Teraz widzę jak mój ukochany wyciera serwetką swoje usta i odbiera dzwoniący telefon... Widzę jego szczery uśmiech na ustach i mówi mi, że Francis się odnalazł i został przewieziony na policję, a my mamy poinformować o tym Goetze i Ćwiklińską.
Teraz gdy się rozpadł nasz związek, można powiedzieć, że wszystko zaczęło się układać. Jednak nie w moim serduszku... Ono teraz było rozerwane na miliony strzępów.


-Powiadomiłem już Mario, zaraz tam będzie. -uśmiechnął się do mnie szerokim uśmieszkiem.
-To dobrze. W końcu będą szczęśliwą rodziną! -zaśmiałam się.


******


Jesteśmy już na komisariacie. W moim sercu wariuje tyle uczuć naraz! Za chwilę zobaczę moje maleństwo! Widzę to szczęście w oczach Mario, który ochoczym krokiem przekracza próg komendy. Idę zaraz za nim i trzymam go mocno za dłoń, która jest tak bardzo cieplutka. Widzę już niebieski wózek w którym siedzi mój Francis, który nie do końca jest świadomy tego co się wokół dzieje... Kiedy podchodzimy do wózka dziecko się uśmiecha do nas. Ah! Identyczny z niego Mario! Takie słodkie maleństwo. Biorę go na ręce i przyciskam mocno do siebie... Już go nigdy nie puszczę. Mój mały Francis! Tylko mój!


-Moje maleństwo... -pocałowałam chłopca w główkę.
-No i moje... -uśmiechnął się i dotknął swoim palcem noska maluszka.
-Nie dotykaj! Jeszcze mu krzywdę zrobisz... -zaśmiałam się głośno.
-Przepraszam kochanie... -pocałował mnie w policzek.


Kiedy trzymam Francisa na rękach, widzę jak prowadzą Ann w kajdankach przez korytarz. Czuję taką ulgę jak nigdy. W końcu jesteśmy szczęśliwi, mam wszystko co mogę mieć przy sobie i nigdy więcej nie przeżyłabym drugiej takiej straty...


_________________________________________________

To już raczej końcówka... :( Przepraszam.

"Jak mamy nie mówić o rodzinie, skoro rodzina to wszystko, co mamy?
Stałeś po mojej stronie bez względu na to, co przeżywałem,
a teraz będziesz moim towarzyszem
podczas mojej ostatniej przejażdżki."
~Wiz Khalifa.

niedziela, 21 lutego 2016

ROZDZIAŁ 18

~MARIA~

Leżałam w bezruchu, patrzyłam jak kilku lekarzy chodzi wokół mnie, nie byłam do końca pewna czy to dobrze... Kiedy się rozeszli, rozejrzałam się po sali. Wokół było biało, zimno i śmierdziało szpitalem, no cóż, może dlatego, że w nim jestem. Na półce obok mnie leżały owoce, stała butelka wody mineralnej i jakaś różowa kartka... Wyciągnęłam po nią rękę, strasznie mi zadrżała, ale udało mi się wziąć kartkę. Chyba dostałam ją od małego synka Holgera. Z przodu był namalowany kredkami kwiatek i serduszko, a jeszcze obok wielkie słoneczko. Chyba się nad tym napracował... Ah jaki kochany chłopiec... I jeszcze coś napisał, co prawda litery były nie napisane starannie, ale to przecież dziecko. Pewnie Dominika mu trochę pomagała i przeprawiała błędy ortograficzne.


"Zdrowiej szybko ciociu! Czekamy z Twoim dzidziusiem na Twój powrót! Kochamy Cię, a w szczególności ja Twój ukochany mąż Luca Badstóber"


Zaśmiałam się jak zobaczyłam tego przerażającego "byka" w nazwisku, ale cóż... Widocznie chłopiec się zapędził, a Dominika była zbyt zajęta... Hmmm? Holgerem. Na pewno Holgerem. Już on się na pewno postara, aby jego ukochana żona nie była zaniedbywana. Sama chciałabym mieć takiego faceta. Ale jedno co mnie jeszcze poruszyło to słowa "z Twoim dzidziusiem"... Czyżby moje maleństwo przyszło na świat? Boże jak to dobrze! Odetchnęłam z ulgą i znalazłam w sobie od razu więcej optymizmu i motywacji, aby widzieć teraz świat w lepszych kolorach. Uświadomiłam sobie to, że moje życie teraz będzie lepsze, szczęśliwsze, tylko dlatego, że będę miała tego malutkiego bobaska tylko przy sobie.
Do mojej sali wszedł uśmiechnięty Mario, jednak ja coś niepokojącego wyczułam w jego uśmiechu... Takiego fałszywego, a może to tylko moje głupie spostrzeżenia? Patrzę jak siada obok mnie i poprawia mi delikatnie poduszkę, patrzy na mnie z ogromną troską, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam w jego oczach.



-Coś się stało? Mario..? -patrzę na niego niepewnie.
-Bardzo się cieszę, że się obudziłaś. Nie mogłem się doczekać. -uśmiechnął się szczerze.
-Ah... -odetchnęłam z ulgą -Chciałabym zobaczyć mojego maluszka. -dodałam.
-Wkrótce zobaczysz... -zapewnił mnie, ale jego trochę był załamany -Nazwałem go Francis... Mam nadzieję, że Ci się podoba. -wrócił do wcześniejszego uśmiechu.
-Tak, to piękne imię. -przyznałam -Coś się stało? Widzę, że coś Cię trapi.
-Mam małe problemy z Ann... -westchnął.
-Rozumiem... -pogładziłam jego policzek -Na pewno się poprawi między wami. 

-Nie sądzę. -powiedział oschle.
-Mhm... -zamilkłam.


Gdy tak milczałam do sali weszła Nadia i Joshua. Moja złość na Nadię ustąpiła, ponieważ wiem, że jeśli by wtedy po mnie nie przyjechała to nie byłoby mnie, ani mojego dziecka na tym świecie, wszystko jej wybaczyłam. Jednak zauważyłam jakiś strach w oczach ich dwojga, a nawet trojga, bo Mario też zachowywał się dziwnie. Nadia ucałowała mnie w czoło i nakazała chłopakom, aby wyszli, tylko dlatego, że ja miałabym być zmęczona... I w tym momencie nie wytrzymałam i musiałam się dowiedzieć co przede mną ukrywają!



-Stać! -krzyknęłam z całej siły. -Co tu się wokół dzieje?! Co przede mną ukrywacie?! -patrzyłam na nich.
-Mario... Powiedzieć jej? -popatrzyłam niepewnie na niego.
-Lepiej nie... -pacnął ją łokciem.
-Goetze! Amosarska! Kimmich! Mówić mi! Natychmiast! -czekałam od nich jakiś wyjaśnień.
-Ann... -podszedł do mnie Joshua, którego widocznie dręczyły wyrzuty sumienia -Ona porwała Francisa... -wyszeptał.
-Co!? -zaniemówiłam, nie mogłam przetrawić tej informacji.
-Znajdziemy go. Na pewno! -mówiła Nadia.



******

~NADIA~



Boże, moja biedna Maria... Nie dość, że była taka słaba, to jeszcze rozdzielono ją z swoim malutkim szczęściem! Nie pozwolę na to, aby moja przyjaciółka po tym wszystkim tak cierpiała. Patrzyłam teraz bezradna na jej przekrwione oczy i zalane łzami. Mario próbował ją uspokoić, ale na próżno... Chwilę potem wpadła w jakiś nieobliczalny szał, przeraźliwe dreszcze przeniosły się na jej ciało i nagle urządzenie, które spokojnie dotychczas "popiskiwało", zaczęło przeraźliwie "piszczeć", a kreska na nim robiła się coraz prostsza... Przybiegli lekarze i zaczęli ją ratować. Joshua z ledwością odsuwał od niej Mario, który zrozpaczony wpadł w jakiś ogrom rozpaczy, chciał ją ratować. Wyciągnęliśmy go poza salę, a on nielitościwie walił pięściami w szybę, a po jego policzkach spływały łzy.


-Mario! Uspokój się! -krzyczał na niego Joshua -Uratują ją.
-Nie, ja muszę... Muszę tam wejść! -wyrywał się z rąk przyjaciela.
-Tak im nie pomożesz! -trzymał go jak najmocniej.
-Ja jej nie mogę stracić! Rozumiesz?! Nie teraz! -patrzył na niego.
-Zachowuj się jak facet! -spoliczkował Mario.
-Ała! Do cholery! Co Ty robisz!? -oburzył się.
-To co powinienem! -krzyknął zły.


Po uspokojeniu się całej sytuacji patrzyliśmy jak wszystko wokół Marii wraca do normy, urządzenie znów zaczyna stabilnie pracować, a Mario usuwa się o szybę, cały spocony... 


-Ty ją kochasz... Prawda? -popatrzyłam na niego, siadając obok.
-Kocham jak nikogo innego. -wyszeptał.
-Odnajdziemy dziecko. A z tą Ann... To się jeszcze policzymy. -popatrzyłam na niego.
-Dziękuję. -przytulił mnie.



____________________________________________________

Jeszcze ze 2, ewentualnie 10 rozdziałów i koniec XDD
To do wtorku, albo środy :D

czwartek, 18 lutego 2016

ROZDZIAŁ 17

Minęły trzy długie miesiące, Maria nie wybudziła się jeszcze... Niestety... Tak bardzo bym chciała zobaczyć jej uśmiech i reakcje na to, że jej synek Francis żyje. Jedyną osobą, która trzyma mnie jeszcze przy sobie to Joshua, który tak bardzo się o mnie troszczy. Gdyby nie on, to pewnie też bym wylądowała na oddziale z załamaniem psychicznym. Na szczęście Luca i Holger wrócili w pełni do zdrowia i ich życiu nic nie zagraża, no chyba, że Dominika, która należała do nerwowych kobiet. Dziś opuszczali szpital, oczywiście Luca wbiegł do sali w której leżała Maria i pogładził ją delikatnie po policzku, taki z niego uroczy kawaler! Przez ostatnie dni chłopiec coraz częściej odwiedzał ciocię Ćwiklińską, ale dziś to już ostatni raz.


-Ciociuuu... -popatrzył na mnie chłopiec -Kjedy ciocia Majisia się obudzi?
-Nie wiem Luca, mam nadzieję, że jak najszybciej. -uśmiechnęłam się pocieszająco.
-Bo nas dzidzia ceka na niom. -powiedział zmartwiony.
-Nie bój się, wasz dzidziuś na pewno ujrzy swoją mamusię. -zaśmiałam się.
-Myśjis, ze ciocia zgodzi sie za mie wyjść? -zapytał patrząc na Marię.
-Najpierw musisz się jej oświadczyć przystojny kawalerze. -zachichotałam cicho.
-No dobja, pocekaj! 


Ku mojemu zdziwieniu, chłopiec wybiegł z sali i przez dłuższą chwilę nie wracał. Coś wymyślił nasz mały Luca? Czy po prostu uciekł? Śmieję się w duchu z tego pociesznego dzieciaka. Nie wiem w kogo to takie rozbrykane i wygadane, bo Dominika i Holger wyglądają na raczej wyrachowanych ludzi, ale cóż... Może nie zawsze tacy byli?
Chwile potem przybiegł malutki chłopiec i trzymał jakieś pudełeczko w swojej delikatnej rączce. Podaje mi je, a ja patrzę na niego pytająco...


-No, cio tak pacys!? -oburzył się -Jak się obudzi to mas jej to dać i powies mi cy się zgodziła! -powiedział dumny z siebie.
-Okey... -zaśmiałam się i otworzyłam pudełeczko, w którym był pierścionek. -Wow... Malutki? Skąd to masz? -zdziwiłam się.
-Ź automata z kulkami! Całe 2 Euro. -popatrzył na mnie swoimi poważnymi oczyma.
-Piękny, Maria na pewno się ucieszy. -uśmiechnęłam się do chłopca i poczochrałam go po włosach.
-Nje ciochraj! -zażądał, a do sali weszła Dominika z Holgerem.
-Luca! Pora się zbierać. -uśmiechnęła się kobieta.
-Jus? Napjawde? -zaczął marudzić.
-Tak, już. -zaśmiał się Holger -Pożegnałeś się z ciociami?
-Jus. -podszedł do ojca, a ten go wziął na ręce.
-Muszę wam coś powiedzieć... -uśmiechnęła się Dominika -Będziemy mieli jeszcze jedno dziecko. -wyznała.
-Naprawdę? To wspaniale! -ucieszyłam się i przytuliłam ją.
-Moja kruszynka! -uszczypnął Dominikę w pupę.
-Luca patrzy! Uspokój się! -zganiła go.
-Tata! Bies jom! -klasnął w rączki mały chłopiec, a do sali wszedł Joshua.
-Co się dzieje? Z czego się tak cieszycie? -uśmiechnął się i ucałował mnie w policzek.
-Dominika i Holger będą mieli dziecko. -wyjaśniłam.
-No Holgi! Ty zapładniaczu! Twoje plemniki szaleją! -zaśmiał się głośno, a my razem z nim.
-Cio to pjemniki? -patrzył na nas Luca, który nie rozumiał jeszcze co to znaczy.


Kiedy już odjechali nasi państwo Badstuberowie, Joshui udało się mnie wyrwać na romantyczny obiad. Siedzieliśmy w jednej z droższych restauracji w Monachium. Przyznam, że czułam się nieswojo, pośród zapachu pięknych róż i bogatych kochanków, którzy siedzieli wokół nas przy swoich stolikach. Kobiety ubrane w piękne sukienki, na szyi miały najdroższe klejnoty i wymalowane najdroższymi kosmetykami w Niemczech, a ja? Ubrana w spodnie, z delikatnym, srebrnym łańcuszkiem na szyi i kompletnie nieumalowana z  nieokiełznanym kokiem na głowie.


-Joshua... Jak ja wyglądam? Mogłeś mi powiedzieć, a nie wyciągasz mnie ze szpitala... -zrobiło mi się trochę wstyd za swój wygląd.
-Jesteś tutaj najpiękniejszą kobietą, więc proszę Cię abyś nie mówiła takich głupstw kochanie. -patrzył na mnie zza menu.
-Nie jestem wcale taka piękna. -wzruszyłam ramionami.
-Wybrałaś coś? -zapytał zaciekawiony.
-Nie, wszystko jest takie drogie... -przeszły mnie dreszcze, kiedy zobaczyłam ile kosztuje tu jedzenie.
-Nie martw się, stać mnie na wszystko. -zapewnił.
-Ale nie mnie! Joshi...
-Proszę Cię... -szepnął -Wybiorę za Ciebie.


Kelner podszedł do nas i Joshua zamówił coś, czego nigdy nie wypowiedziałabym w jego ojczystym języku. Czyżby mój niemiecki był taki słaby? A może to danie jest tak skomplikowane, że nie ma takiego słowa w słowniku? Patrzyłam na Joshuę, któremu już przeszła pierwsza złość i zaspokojony patrzył mi w oczy. Non stop zastanawiałam się o co mu chodzi, aż w końcu się domyśliłam.
Położył dłoń na mojej i położył na stoliku małe pudełeczko w bordowym kolorze... Pomyślałam sobie "O Boże! Mój Joshua Kimmich chce mi się oświadczyć!". Ale nie... Kiedy uśmiechnięta od ucha do ucha otwierałam pudełeczko, moim oczom ukazała się piękna, wysadzana drogimi kamieniami bransoletka. Byłam z początku trochę zawiedziona, ale za chwilę mi przeszło, bo domyśliłam się ile trudu zadał sobie mój ukochany, aby ją kupić.


-To już rok... -uśmiechnął się do mnie.
-Joshi... Ja zapomniałam, nic dla Ciebie nie mam... -zrobiło mi się głupio.
-Nic nie mów skarbie. -pogładził mój policzek -Podziękujesz mi w nocy. -zaśmiał się.
-Mój kochany zboczuch! -zaśmiałam się.


Ujął moje policzki i pocałował mnie w czoło, przy czym wyznał mi miłość. To byłby najlepszy dzień życia, gdyby nie ten telefon od Mario, który zadzwonił do mnie dosłownie kilka minut później.


-Co się stało skarbie? -popatrzył na mnie pytającym wzrokiem mój ukochany.
-Ann porwała Francisa i wywiozła go gdzieś za granicę. -wydukałam przestraszona.
-Jak to? Mario nie dopilnował jej?! -oburzył się -Gdzie on jest?! -był zdenerwowany.
-W szpitalu... Maria się obudziła. -zatrzepotałam rzęsami.
-To wspaniale... -na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
-Nie jest wspaniale... -wyszeptałam -Co jeśli Francis się nie odnajdzie? Maria już się załamała. Teraz może się jej tylko pogorszyć. -powiedziałam zrozpaczona.


_____________________________________________________

Łapcie 17! Kolejny w sobotę, albo niedzielę :)

niedziela, 14 lutego 2016

ROZDZIAŁ 16

Nie opuszczałam Dominiki na krok, była taka zdruzgotana, a ja nie wiedziałam co mam robić, bo czułam zagrożenie ze strony Ann. Widziałam jej spojrzenie, które nie należało do najprzyjemniejszych, może dlatego, że ja i Maria nie należałyśmy do jej przyjaciółek. A w szczególności Maria, ponieważ odbiła jej chłopaka, a nawet nie odbiła, bo zaliczyła z nim wpadkę. Jednak taką wpadkę to mogłabym i ja zaliczyć z Joshuą -zaśmiałam się w duchu. Wiedząc, że na razie niebezpieczeństwo ze strony Ann jest uśpione, a Kimmich zagaduje parę, postanowiłam wesprzeć na duchu Dominikę.


-Dominisia... -zdrobniłam jej imię -Nie płacz. Chłopcy są dzielni. -otarłam jej policzek z łez.
-Nie chcę ich obu stracić. Rozumiesz? -patrzyła na mnie zapłakana.
-Nie stracisz. Holger da sobie radę, Luca też. Nic im nie będzie. -przytuliłam ją.
-Na pewno? -patrzyła mi w oczy.
-Na 100%. -położyłam dłoń na jej zimnej dłoni.
-Dziękuje... -wyszeptała -Co z Marią? Z dzieckiem? -zmieniła temat.
-Ma pięknego synka... Tylko, że jest w śpiączce i nie wiadomo kiedy się wybudzi. -spuściłam głowę.
-Musi się jak najszybciej wybudzić... -stwierdziła -Inaczej Mario i Ann zabiorą chłopca do siebie i wtedy nie wiem czy Mario jej pozwoli widywać często dziecko. -powiedziała oschłym tonem.
-Mario jej nie pozwoli? -zdziwiłam się -Przecież on nie jest taki...
-On nie... Ale Ann to co innego. -szepnęła spoglądając kątem oka na Ann.
-Naprawdę? Będę musiała na nią mieć oko. -postanowiłam.


Po kilku minutach Dominika mogła wejść do swojego syna, który nie miał tak ogromnych obrażeń jak jego ojciec. Postanowiłam im nie przeszkadzać i poszłam w stronę Joshui, który rozmawiał z Goetze i jego ukochaną, a raczej jego narzeczoną, bo na jej palcu zauważyłam piękny, błyszczący się z daleka pierścionek z srebrnym diamantem. Kurczę, Mario dlaczego to robisz matce swojego dziecka? Przecież ona Cię kocha. Jednak ja nie miałam prawa kierować jego życiem i decyzjami. Miałam jednak małą nadzieję, że kiedy Maria się obudzi to wszystko zmieni się o 180 stopni, a związek Mario i Ann obróci się w popiół.



-Mogę wejść do Marii? -popatrzył na mnie swoimi wielkimi ciemnobrązowymi oczyma.
-Jasne, wejdź. -uśmiechnęłam się nieśmiało.


Wszedł do niej, stanął nad jej łóżkiem, a ja patrzyłam na nich przez szparę w drzwiach, których nie domknął Goetze.
Zastanawiałam się przez cały czas co jej powie, albo jakie gesty wobec niej uczyni. A on co? Czule ją pocałował w czoło i pogładził jej policzek! No przyznam... Byłam w szoku, bo nie wiedziałam, że aż tak wiele ich łączy. Obserwowałam go przez cały czas, nasłuchiwałam się jego słowom...


-Pewnie Ci niewygodnie... -poprawił jej poduszkę -Jesteś taka urocza kiedy śpisz... -westchnął -Strasznie schudłaś wiesz? -miał łzy w oczach.


Boże, dlaczego to wszystko się tak potoczyło? Przecież on ją tak kocha i o nią dba. Dlaczego nie może pieprznąć w dupę tej głupiej deski jaką jest Ann? Nie rozumiem facetów, na serio, ale posłucham dalej co on do niej mówi...


-Wiem, że tego nie słyszysz... -mówił drżącym głosem -Ale mamy wspaniałego syna... Dałem mu nawet imię... Francis. Mam nadzieję, że Ci się spodoba. Tak bardzo bym chciał, żebyś go ujrzała... -westchnął -Postanowiłem, że zaopiekuję się nim razem z Ann, dopóki nie wrócisz do sił. -złapał jej dłoń. -Jak wyzdrowiejesz będę was wspierał na każdym kroku, bo bardzo was kocham. -wyszeptał.


Kochasz ją, ale oświadczasz się Ann... Czy ten świat jest nienormalny? Nie. To Mario ma pokręcone w głowie. Eh... Nie potrzebnie podsłuchiwałam Goetze, teraz mam taki wielki mętlik w głowie, a do tego tajemnice... Ugh... Głupia ja.
Nagle poczułam, że ktoś mnie obejmuje... No cóż... Te klejące łapy poznam wszędzie...


-Joshi... -zaśmiałam się.
-Co tam ciekawego podsłuchujesz? -pocałował mnie w szyje.
-Nic takiego... Tak patrzę na Marię i Mario. -sprostowałam.
-Ann i Mario zabierają dzisiaj małego. -popatrzył na mnie.
-Jeśli tak bardzo tego chcą, to niech wezmą... -było mi już wszystko jedno.


Po jakiejś godzinie patrzyliśmy jak Ann niesie na rękach, zawiniętego Francisa pełna dumy, a Mario idzie za nią jak posłuszny piesek. Podeszła do nas Dominika z Lucą na rękach i patrzyła na ten irytujący obrazek...


-Źle się dzieje... -wyszeptała.
-Dlaczego? To dziecko jest też Mario. -westchnął niewzruszony Joshua.
-Teraz władzę nad dzieciakiem przejmie też Ann. -powiedziała Dominika całując Lucę w policzek.
-Nie wiem czemu, ale ja też nie ufam Ann... To nie Mario będzie siedział przy maluchu całe dnie. -wspomniałam.
-Myślisz że może mu coś zrobić? -popatrzył na mnie mój ukochany.
-Ja nie myślę... Ja jestem tego pewna.


________________________________________________________


Mogłabym udostępniać wam rozdziały codziennie XDD Ale już moim feriom i rozdziałom co dwa dni mówimy papa :(
Też was kocham KOCURKI :D <3