niedziela, 28 lutego 2016

ROZDZIAŁ 19

Siedziałam cały poranek na szpitalnym łóżku i pstrykałam folię bąbelkową, którą ostatnio przyniósł mi Mario. Słyszałam, że to pomaga się odstresować, jednak się myliłam, moja psychika wysiadła razem z informacją, że mój Francis został porwany. Minęły już dwa tygodnie. Dwa tygodnie niepewności o zdrowie mojego maleństwa, które jest dla mnie wszystkim. Nie przestałam wierzyć, ciągle wierzyłam, że je odnajdą. Tak bardzo chciałam im pomóc. Jednak Nadia postanowiła inaczej, że dla własnego bezpieczeństwa i mojego maluszka zostanę w szpitalu, ale każdy dzień tu przypominał mi o tym co przeszłam i stawał się więzieniem.
Dziś jednak Mario postanowił wypisać mnie z szpitala. Dziękowałam Bogu, za to, że już tu nie wrócę. Może... Nie wrócę... Co jeśli moje maleństwo teraz cierpi przy Ann, albo co gorsza już leży zakopane głęboko, trzy metry pod ziemią? Nie! Nie mogę tak teraz myśleć! Zrobię wszystko, aby je odnaleźć, aby żyło pośród nas, nawet jeśli musiałabym oddać za nie własne życie. Pragnę teraz tylko jednego, zobaczyć moje maleństwo, szczęśliwe maleństwo.


-Przestań już pykać... -powiedział spokojnie, ale wyrwał mi folię z rąk.
-Przepraszam... -wyszeptałam na Mario, który wyrzucał ją właśnie do kosza.
-To ja przepraszam. -przytulił mnie mocno, kiedy moje oczy zalały się łzami -Odnajdziemy naszego Francisa.
-Obiecujesz mi? -tuliłam się do niego, słyszałam jego bicie serca.
-Obiecuję. -wyszeptał i pocałował mnie w czoło.


Przyznam... Przez ostatnie dni zbliżyliśmy się do siebie i bardzo dziękuje za jego wsparcie. Jest taki czuły, kochany i bardzo, ale to bardzo ciepły z niego człowiek. Teraz łączył nas ten maluszek i nadzieja, że go odnajdziemy. Bo musimy go odnaleźć za wszelką cenę, przecież to sobie obiecaliśmy i słowa dotrzymamy.


******


Co się u nas wydarzyło przez ostatnie dwa tygodnie? Nic nowego, ja byłam zajęta Marią, która cierpiała po porwaniu synka, a Joshua często wychodził, aby dowiedzieć się czy coś wiadomo w sprawie maleństwa, a zarazem pomagał Mario szukać. Ostatnimi czasy mijaliśmy się w biegu, zapominając o czułościach wobec siebie, miłym słowie... Nasz związek stał się rutyną. Po prostu wygasł... Myślę, że nie byliśmy sobie pisani, co prawda w głębi serca był dla mnie bardzo ważny, ale nie tak ważny jak przed rokiem.
Usiedliśmy do kolacji, od tak dawna nie byliśmy tak blisko siebie, a przecież to tylko jeden posiłek. Jednak okazał się być jednym z przełomowych w naszym związku...


-Smacznego. -uśmiechnął się delikatnie w moją stronę.
-Dziękuję Joshua. -westchnęłam.
-Wiesz... Chciałbym porozmawiać o nas... Teraz tak rzadko kiedy się widujemy... -westchnął cicho.
-Tak, masz rację. -powiedziałam smutno. -Co teraz z nami będzie? -popatrzyłam niepewnie na niego.
-Nie wiem... -wyszeptał -Jakie rozwiązanie będzie najlepsze...
-Sądzę, że powinniśmy się rozstać. -popatrzyłam na niego bardzo poważnie.


Sama nie wiedziałam, jak mogłam wypowiedzieć te słowa? Przecież go kocham! Co ja głupia plotę? Jakieś bzdury! Patrzę na niego, a on patrzy na mnie swoimi wielkimi oczyma, wydaje mi się, że nie to miał na myśli, ale teraz myśli o swoim położeniu. I wypowiada te niechciane słowa, swoim zachrypniętym głosem...


-Tak, masz rację... To raczej nie ma sensu. -wypowiada.
-Mhm... Ale jesteśmy przyjaciółmi? -uśmiechnęłam się, a on tylko potakuje na zgodę.


No super... I tak Nadio zostałaś znów singielką, poległą w friendzonie z swoim wymarzonym facetem Joshuą. Brawo! Dlaczego to robimy? Dlaczego krzywdzimy się nawzajem? Nie wiem. Po prostu wszystko co było między nami do tej pory to już przeszłość. Teraz widzę jak mój ukochany wyciera serwetką swoje usta i odbiera dzwoniący telefon... Widzę jego szczery uśmiech na ustach i mówi mi, że Francis się odnalazł i został przewieziony na policję, a my mamy poinformować o tym Goetze i Ćwiklińską.
Teraz gdy się rozpadł nasz związek, można powiedzieć, że wszystko zaczęło się układać. Jednak nie w moim serduszku... Ono teraz było rozerwane na miliony strzępów.


-Powiadomiłem już Mario, zaraz tam będzie. -uśmiechnął się do mnie szerokim uśmieszkiem.
-To dobrze. W końcu będą szczęśliwą rodziną! -zaśmiałam się.


******


Jesteśmy już na komisariacie. W moim sercu wariuje tyle uczuć naraz! Za chwilę zobaczę moje maleństwo! Widzę to szczęście w oczach Mario, który ochoczym krokiem przekracza próg komendy. Idę zaraz za nim i trzymam go mocno za dłoń, która jest tak bardzo cieplutka. Widzę już niebieski wózek w którym siedzi mój Francis, który nie do końca jest świadomy tego co się wokół dzieje... Kiedy podchodzimy do wózka dziecko się uśmiecha do nas. Ah! Identyczny z niego Mario! Takie słodkie maleństwo. Biorę go na ręce i przyciskam mocno do siebie... Już go nigdy nie puszczę. Mój mały Francis! Tylko mój!


-Moje maleństwo... -pocałowałam chłopca w główkę.
-No i moje... -uśmiechnął się i dotknął swoim palcem noska maluszka.
-Nie dotykaj! Jeszcze mu krzywdę zrobisz... -zaśmiałam się głośno.
-Przepraszam kochanie... -pocałował mnie w policzek.


Kiedy trzymam Francisa na rękach, widzę jak prowadzą Ann w kajdankach przez korytarz. Czuję taką ulgę jak nigdy. W końcu jesteśmy szczęśliwi, mam wszystko co mogę mieć przy sobie i nigdy więcej nie przeżyłabym drugiej takiej straty...


_________________________________________________

To już raczej końcówka... :( Przepraszam.

"Jak mamy nie mówić o rodzinie, skoro rodzina to wszystko, co mamy?
Stałeś po mojej stronie bez względu na to, co przeżywałem,
a teraz będziesz moim towarzyszem
podczas mojej ostatniej przejażdżki."
~Wiz Khalifa.

niedziela, 21 lutego 2016

ROZDZIAŁ 18

~MARIA~

Leżałam w bezruchu, patrzyłam jak kilku lekarzy chodzi wokół mnie, nie byłam do końca pewna czy to dobrze... Kiedy się rozeszli, rozejrzałam się po sali. Wokół było biało, zimno i śmierdziało szpitalem, no cóż, może dlatego, że w nim jestem. Na półce obok mnie leżały owoce, stała butelka wody mineralnej i jakaś różowa kartka... Wyciągnęłam po nią rękę, strasznie mi zadrżała, ale udało mi się wziąć kartkę. Chyba dostałam ją od małego synka Holgera. Z przodu był namalowany kredkami kwiatek i serduszko, a jeszcze obok wielkie słoneczko. Chyba się nad tym napracował... Ah jaki kochany chłopiec... I jeszcze coś napisał, co prawda litery były nie napisane starannie, ale to przecież dziecko. Pewnie Dominika mu trochę pomagała i przeprawiała błędy ortograficzne.


"Zdrowiej szybko ciociu! Czekamy z Twoim dzidziusiem na Twój powrót! Kochamy Cię, a w szczególności ja Twój ukochany mąż Luca Badstóber"


Zaśmiałam się jak zobaczyłam tego przerażającego "byka" w nazwisku, ale cóż... Widocznie chłopiec się zapędził, a Dominika była zbyt zajęta... Hmmm? Holgerem. Na pewno Holgerem. Już on się na pewno postara, aby jego ukochana żona nie była zaniedbywana. Sama chciałabym mieć takiego faceta. Ale jedno co mnie jeszcze poruszyło to słowa "z Twoim dzidziusiem"... Czyżby moje maleństwo przyszło na świat? Boże jak to dobrze! Odetchnęłam z ulgą i znalazłam w sobie od razu więcej optymizmu i motywacji, aby widzieć teraz świat w lepszych kolorach. Uświadomiłam sobie to, że moje życie teraz będzie lepsze, szczęśliwsze, tylko dlatego, że będę miała tego malutkiego bobaska tylko przy sobie.
Do mojej sali wszedł uśmiechnięty Mario, jednak ja coś niepokojącego wyczułam w jego uśmiechu... Takiego fałszywego, a może to tylko moje głupie spostrzeżenia? Patrzę jak siada obok mnie i poprawia mi delikatnie poduszkę, patrzy na mnie z ogromną troską, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam w jego oczach.



-Coś się stało? Mario..? -patrzę na niego niepewnie.
-Bardzo się cieszę, że się obudziłaś. Nie mogłem się doczekać. -uśmiechnął się szczerze.
-Ah... -odetchnęłam z ulgą -Chciałabym zobaczyć mojego maluszka. -dodałam.
-Wkrótce zobaczysz... -zapewnił mnie, ale jego trochę był załamany -Nazwałem go Francis... Mam nadzieję, że Ci się podoba. -wrócił do wcześniejszego uśmiechu.
-Tak, to piękne imię. -przyznałam -Coś się stało? Widzę, że coś Cię trapi.
-Mam małe problemy z Ann... -westchnął.
-Rozumiem... -pogładziłam jego policzek -Na pewno się poprawi między wami. 

-Nie sądzę. -powiedział oschle.
-Mhm... -zamilkłam.


Gdy tak milczałam do sali weszła Nadia i Joshua. Moja złość na Nadię ustąpiła, ponieważ wiem, że jeśli by wtedy po mnie nie przyjechała to nie byłoby mnie, ani mojego dziecka na tym świecie, wszystko jej wybaczyłam. Jednak zauważyłam jakiś strach w oczach ich dwojga, a nawet trojga, bo Mario też zachowywał się dziwnie. Nadia ucałowała mnie w czoło i nakazała chłopakom, aby wyszli, tylko dlatego, że ja miałabym być zmęczona... I w tym momencie nie wytrzymałam i musiałam się dowiedzieć co przede mną ukrywają!



-Stać! -krzyknęłam z całej siły. -Co tu się wokół dzieje?! Co przede mną ukrywacie?! -patrzyłam na nich.
-Mario... Powiedzieć jej? -popatrzyłam niepewnie na niego.
-Lepiej nie... -pacnął ją łokciem.
-Goetze! Amosarska! Kimmich! Mówić mi! Natychmiast! -czekałam od nich jakiś wyjaśnień.
-Ann... -podszedł do mnie Joshua, którego widocznie dręczyły wyrzuty sumienia -Ona porwała Francisa... -wyszeptał.
-Co!? -zaniemówiłam, nie mogłam przetrawić tej informacji.
-Znajdziemy go. Na pewno! -mówiła Nadia.



******

~NADIA~



Boże, moja biedna Maria... Nie dość, że była taka słaba, to jeszcze rozdzielono ją z swoim malutkim szczęściem! Nie pozwolę na to, aby moja przyjaciółka po tym wszystkim tak cierpiała. Patrzyłam teraz bezradna na jej przekrwione oczy i zalane łzami. Mario próbował ją uspokoić, ale na próżno... Chwilę potem wpadła w jakiś nieobliczalny szał, przeraźliwe dreszcze przeniosły się na jej ciało i nagle urządzenie, które spokojnie dotychczas "popiskiwało", zaczęło przeraźliwie "piszczeć", a kreska na nim robiła się coraz prostsza... Przybiegli lekarze i zaczęli ją ratować. Joshua z ledwością odsuwał od niej Mario, który zrozpaczony wpadł w jakiś ogrom rozpaczy, chciał ją ratować. Wyciągnęliśmy go poza salę, a on nielitościwie walił pięściami w szybę, a po jego policzkach spływały łzy.


-Mario! Uspokój się! -krzyczał na niego Joshua -Uratują ją.
-Nie, ja muszę... Muszę tam wejść! -wyrywał się z rąk przyjaciela.
-Tak im nie pomożesz! -trzymał go jak najmocniej.
-Ja jej nie mogę stracić! Rozumiesz?! Nie teraz! -patrzył na niego.
-Zachowuj się jak facet! -spoliczkował Mario.
-Ała! Do cholery! Co Ty robisz!? -oburzył się.
-To co powinienem! -krzyknął zły.


Po uspokojeniu się całej sytuacji patrzyliśmy jak wszystko wokół Marii wraca do normy, urządzenie znów zaczyna stabilnie pracować, a Mario usuwa się o szybę, cały spocony... 


-Ty ją kochasz... Prawda? -popatrzyłam na niego, siadając obok.
-Kocham jak nikogo innego. -wyszeptał.
-Odnajdziemy dziecko. A z tą Ann... To się jeszcze policzymy. -popatrzyłam na niego.
-Dziękuję. -przytulił mnie.



____________________________________________________

Jeszcze ze 2, ewentualnie 10 rozdziałów i koniec XDD
To do wtorku, albo środy :D

czwartek, 18 lutego 2016

ROZDZIAŁ 17

Minęły trzy długie miesiące, Maria nie wybudziła się jeszcze... Niestety... Tak bardzo bym chciała zobaczyć jej uśmiech i reakcje na to, że jej synek Francis żyje. Jedyną osobą, która trzyma mnie jeszcze przy sobie to Joshua, który tak bardzo się o mnie troszczy. Gdyby nie on, to pewnie też bym wylądowała na oddziale z załamaniem psychicznym. Na szczęście Luca i Holger wrócili w pełni do zdrowia i ich życiu nic nie zagraża, no chyba, że Dominika, która należała do nerwowych kobiet. Dziś opuszczali szpital, oczywiście Luca wbiegł do sali w której leżała Maria i pogładził ją delikatnie po policzku, taki z niego uroczy kawaler! Przez ostatnie dni chłopiec coraz częściej odwiedzał ciocię Ćwiklińską, ale dziś to już ostatni raz.


-Ciociuuu... -popatrzył na mnie chłopiec -Kjedy ciocia Majisia się obudzi?
-Nie wiem Luca, mam nadzieję, że jak najszybciej. -uśmiechnęłam się pocieszająco.
-Bo nas dzidzia ceka na niom. -powiedział zmartwiony.
-Nie bój się, wasz dzidziuś na pewno ujrzy swoją mamusię. -zaśmiałam się.
-Myśjis, ze ciocia zgodzi sie za mie wyjść? -zapytał patrząc na Marię.
-Najpierw musisz się jej oświadczyć przystojny kawalerze. -zachichotałam cicho.
-No dobja, pocekaj! 


Ku mojemu zdziwieniu, chłopiec wybiegł z sali i przez dłuższą chwilę nie wracał. Coś wymyślił nasz mały Luca? Czy po prostu uciekł? Śmieję się w duchu z tego pociesznego dzieciaka. Nie wiem w kogo to takie rozbrykane i wygadane, bo Dominika i Holger wyglądają na raczej wyrachowanych ludzi, ale cóż... Może nie zawsze tacy byli?
Chwile potem przybiegł malutki chłopiec i trzymał jakieś pudełeczko w swojej delikatnej rączce. Podaje mi je, a ja patrzę na niego pytająco...


-No, cio tak pacys!? -oburzył się -Jak się obudzi to mas jej to dać i powies mi cy się zgodziła! -powiedział dumny z siebie.
-Okey... -zaśmiałam się i otworzyłam pudełeczko, w którym był pierścionek. -Wow... Malutki? Skąd to masz? -zdziwiłam się.
-Ź automata z kulkami! Całe 2 Euro. -popatrzył na mnie swoimi poważnymi oczyma.
-Piękny, Maria na pewno się ucieszy. -uśmiechnęłam się do chłopca i poczochrałam go po włosach.
-Nje ciochraj! -zażądał, a do sali weszła Dominika z Holgerem.
-Luca! Pora się zbierać. -uśmiechnęła się kobieta.
-Jus? Napjawde? -zaczął marudzić.
-Tak, już. -zaśmiał się Holger -Pożegnałeś się z ciociami?
-Jus. -podszedł do ojca, a ten go wziął na ręce.
-Muszę wam coś powiedzieć... -uśmiechnęła się Dominika -Będziemy mieli jeszcze jedno dziecko. -wyznała.
-Naprawdę? To wspaniale! -ucieszyłam się i przytuliłam ją.
-Moja kruszynka! -uszczypnął Dominikę w pupę.
-Luca patrzy! Uspokój się! -zganiła go.
-Tata! Bies jom! -klasnął w rączki mały chłopiec, a do sali wszedł Joshua.
-Co się dzieje? Z czego się tak cieszycie? -uśmiechnął się i ucałował mnie w policzek.
-Dominika i Holger będą mieli dziecko. -wyjaśniłam.
-No Holgi! Ty zapładniaczu! Twoje plemniki szaleją! -zaśmiał się głośno, a my razem z nim.
-Cio to pjemniki? -patrzył na nas Luca, który nie rozumiał jeszcze co to znaczy.


Kiedy już odjechali nasi państwo Badstuberowie, Joshui udało się mnie wyrwać na romantyczny obiad. Siedzieliśmy w jednej z droższych restauracji w Monachium. Przyznam, że czułam się nieswojo, pośród zapachu pięknych róż i bogatych kochanków, którzy siedzieli wokół nas przy swoich stolikach. Kobiety ubrane w piękne sukienki, na szyi miały najdroższe klejnoty i wymalowane najdroższymi kosmetykami w Niemczech, a ja? Ubrana w spodnie, z delikatnym, srebrnym łańcuszkiem na szyi i kompletnie nieumalowana z  nieokiełznanym kokiem na głowie.


-Joshua... Jak ja wyglądam? Mogłeś mi powiedzieć, a nie wyciągasz mnie ze szpitala... -zrobiło mi się trochę wstyd za swój wygląd.
-Jesteś tutaj najpiękniejszą kobietą, więc proszę Cię abyś nie mówiła takich głupstw kochanie. -patrzył na mnie zza menu.
-Nie jestem wcale taka piękna. -wzruszyłam ramionami.
-Wybrałaś coś? -zapytał zaciekawiony.
-Nie, wszystko jest takie drogie... -przeszły mnie dreszcze, kiedy zobaczyłam ile kosztuje tu jedzenie.
-Nie martw się, stać mnie na wszystko. -zapewnił.
-Ale nie mnie! Joshi...
-Proszę Cię... -szepnął -Wybiorę za Ciebie.


Kelner podszedł do nas i Joshua zamówił coś, czego nigdy nie wypowiedziałabym w jego ojczystym języku. Czyżby mój niemiecki był taki słaby? A może to danie jest tak skomplikowane, że nie ma takiego słowa w słowniku? Patrzyłam na Joshuę, któremu już przeszła pierwsza złość i zaspokojony patrzył mi w oczy. Non stop zastanawiałam się o co mu chodzi, aż w końcu się domyśliłam.
Położył dłoń na mojej i położył na stoliku małe pudełeczko w bordowym kolorze... Pomyślałam sobie "O Boże! Mój Joshua Kimmich chce mi się oświadczyć!". Ale nie... Kiedy uśmiechnięta od ucha do ucha otwierałam pudełeczko, moim oczom ukazała się piękna, wysadzana drogimi kamieniami bransoletka. Byłam z początku trochę zawiedziona, ale za chwilę mi przeszło, bo domyśliłam się ile trudu zadał sobie mój ukochany, aby ją kupić.


-To już rok... -uśmiechnął się do mnie.
-Joshi... Ja zapomniałam, nic dla Ciebie nie mam... -zrobiło mi się głupio.
-Nic nie mów skarbie. -pogładził mój policzek -Podziękujesz mi w nocy. -zaśmiał się.
-Mój kochany zboczuch! -zaśmiałam się.


Ujął moje policzki i pocałował mnie w czoło, przy czym wyznał mi miłość. To byłby najlepszy dzień życia, gdyby nie ten telefon od Mario, który zadzwonił do mnie dosłownie kilka minut później.


-Co się stało skarbie? -popatrzył na mnie pytającym wzrokiem mój ukochany.
-Ann porwała Francisa i wywiozła go gdzieś za granicę. -wydukałam przestraszona.
-Jak to? Mario nie dopilnował jej?! -oburzył się -Gdzie on jest?! -był zdenerwowany.
-W szpitalu... Maria się obudziła. -zatrzepotałam rzęsami.
-To wspaniale... -na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
-Nie jest wspaniale... -wyszeptałam -Co jeśli Francis się nie odnajdzie? Maria już się załamała. Teraz może się jej tylko pogorszyć. -powiedziałam zrozpaczona.


_____________________________________________________

Łapcie 17! Kolejny w sobotę, albo niedzielę :)

niedziela, 14 lutego 2016

ROZDZIAŁ 16

Nie opuszczałam Dominiki na krok, była taka zdruzgotana, a ja nie wiedziałam co mam robić, bo czułam zagrożenie ze strony Ann. Widziałam jej spojrzenie, które nie należało do najprzyjemniejszych, może dlatego, że ja i Maria nie należałyśmy do jej przyjaciółek. A w szczególności Maria, ponieważ odbiła jej chłopaka, a nawet nie odbiła, bo zaliczyła z nim wpadkę. Jednak taką wpadkę to mogłabym i ja zaliczyć z Joshuą -zaśmiałam się w duchu. Wiedząc, że na razie niebezpieczeństwo ze strony Ann jest uśpione, a Kimmich zagaduje parę, postanowiłam wesprzeć na duchu Dominikę.


-Dominisia... -zdrobniłam jej imię -Nie płacz. Chłopcy są dzielni. -otarłam jej policzek z łez.
-Nie chcę ich obu stracić. Rozumiesz? -patrzyła na mnie zapłakana.
-Nie stracisz. Holger da sobie radę, Luca też. Nic im nie będzie. -przytuliłam ją.
-Na pewno? -patrzyła mi w oczy.
-Na 100%. -położyłam dłoń na jej zimnej dłoni.
-Dziękuje... -wyszeptała -Co z Marią? Z dzieckiem? -zmieniła temat.
-Ma pięknego synka... Tylko, że jest w śpiączce i nie wiadomo kiedy się wybudzi. -spuściłam głowę.
-Musi się jak najszybciej wybudzić... -stwierdziła -Inaczej Mario i Ann zabiorą chłopca do siebie i wtedy nie wiem czy Mario jej pozwoli widywać często dziecko. -powiedziała oschłym tonem.
-Mario jej nie pozwoli? -zdziwiłam się -Przecież on nie jest taki...
-On nie... Ale Ann to co innego. -szepnęła spoglądając kątem oka na Ann.
-Naprawdę? Będę musiała na nią mieć oko. -postanowiłam.


Po kilku minutach Dominika mogła wejść do swojego syna, który nie miał tak ogromnych obrażeń jak jego ojciec. Postanowiłam im nie przeszkadzać i poszłam w stronę Joshui, który rozmawiał z Goetze i jego ukochaną, a raczej jego narzeczoną, bo na jej palcu zauważyłam piękny, błyszczący się z daleka pierścionek z srebrnym diamantem. Kurczę, Mario dlaczego to robisz matce swojego dziecka? Przecież ona Cię kocha. Jednak ja nie miałam prawa kierować jego życiem i decyzjami. Miałam jednak małą nadzieję, że kiedy Maria się obudzi to wszystko zmieni się o 180 stopni, a związek Mario i Ann obróci się w popiół.



-Mogę wejść do Marii? -popatrzył na mnie swoimi wielkimi ciemnobrązowymi oczyma.
-Jasne, wejdź. -uśmiechnęłam się nieśmiało.


Wszedł do niej, stanął nad jej łóżkiem, a ja patrzyłam na nich przez szparę w drzwiach, których nie domknął Goetze.
Zastanawiałam się przez cały czas co jej powie, albo jakie gesty wobec niej uczyni. A on co? Czule ją pocałował w czoło i pogładził jej policzek! No przyznam... Byłam w szoku, bo nie wiedziałam, że aż tak wiele ich łączy. Obserwowałam go przez cały czas, nasłuchiwałam się jego słowom...


-Pewnie Ci niewygodnie... -poprawił jej poduszkę -Jesteś taka urocza kiedy śpisz... -westchnął -Strasznie schudłaś wiesz? -miał łzy w oczach.


Boże, dlaczego to wszystko się tak potoczyło? Przecież on ją tak kocha i o nią dba. Dlaczego nie może pieprznąć w dupę tej głupiej deski jaką jest Ann? Nie rozumiem facetów, na serio, ale posłucham dalej co on do niej mówi...


-Wiem, że tego nie słyszysz... -mówił drżącym głosem -Ale mamy wspaniałego syna... Dałem mu nawet imię... Francis. Mam nadzieję, że Ci się spodoba. Tak bardzo bym chciał, żebyś go ujrzała... -westchnął -Postanowiłem, że zaopiekuję się nim razem z Ann, dopóki nie wrócisz do sił. -złapał jej dłoń. -Jak wyzdrowiejesz będę was wspierał na każdym kroku, bo bardzo was kocham. -wyszeptał.


Kochasz ją, ale oświadczasz się Ann... Czy ten świat jest nienormalny? Nie. To Mario ma pokręcone w głowie. Eh... Nie potrzebnie podsłuchiwałam Goetze, teraz mam taki wielki mętlik w głowie, a do tego tajemnice... Ugh... Głupia ja.
Nagle poczułam, że ktoś mnie obejmuje... No cóż... Te klejące łapy poznam wszędzie...


-Joshi... -zaśmiałam się.
-Co tam ciekawego podsłuchujesz? -pocałował mnie w szyje.
-Nic takiego... Tak patrzę na Marię i Mario. -sprostowałam.
-Ann i Mario zabierają dzisiaj małego. -popatrzył na mnie.
-Jeśli tak bardzo tego chcą, to niech wezmą... -było mi już wszystko jedno.


Po jakiejś godzinie patrzyliśmy jak Ann niesie na rękach, zawiniętego Francisa pełna dumy, a Mario idzie za nią jak posłuszny piesek. Podeszła do nas Dominika z Lucą na rękach i patrzyła na ten irytujący obrazek...


-Źle się dzieje... -wyszeptała.
-Dlaczego? To dziecko jest też Mario. -westchnął niewzruszony Joshua.
-Teraz władzę nad dzieciakiem przejmie też Ann. -powiedziała Dominika całując Lucę w policzek.
-Nie wiem czemu, ale ja też nie ufam Ann... To nie Mario będzie siedział przy maluchu całe dnie. -wspomniałam.
-Myślisz że może mu coś zrobić? -popatrzył na mnie mój ukochany.
-Ja nie myślę... Ja jestem tego pewna.


________________________________________________________


Mogłabym udostępniać wam rozdziały codziennie XDD Ale już moim feriom i rozdziałom co dwa dni mówimy papa :(
Też was kocham KOCURKI :D <3

piątek, 12 lutego 2016

ROZDZIAŁ 15

Położyłam głowę na ramieniu Joshui i siedzieliśmy tak przed salą w oczekiwaniu na jakąkolwiek wiadomość. Co chwile z sali wychodziła jakaś pielęgniarka, a zamiast niej wchodziła kolejna. Nikt nie chciał z nami rozmawiać. Czułam się okropnie, jakby teraz życie Marii było w moich marnych rękach, a ja nie mogła nic zrobić. Było już ciemno, mrok spowił ziemię, a ja czekałam na cokolwiek. Joshua był tak spokojny, tak bardzo chciałam być tak spokojna jak on teraz. Gładził moje włosy, a ja wdychałam zapach jego perfum, który mnie tak onieśmielał i uspokajał.


-Skarbie... -wyszeptał -Spokojnie, zobaczysz że wszystko będzie dobrze.
-Chciałabym być taką optymistką jak Ty. -westchnęłam cicho.
-Nie martw się o nic kochanie. -pogładził mnie po plecach.


Nagle z sali wyszedł doktor. Wyglądał na bardzo zmęczonego, niemalże jak z krzyża zdjęty. Podeszliśmy do niego i zaczęliśmy wypytywać o Marię i jej maleństwo. On tylko się uśmiechnął i odrzekł pełen spokoju.


-Udało nam się uratować dziecko i matkę. Chłopczyk leży w inkubatorze, a matka... -zawiesił głos.
-Co z nią?! -wybuchł Joshua, nie był już tak opanowany jak wcześniej.
-Nie możemy jej wybudzić, jest w śpiączce. Przykro mi. -wyznał.
-Jak to? Mówiliście, że oboje uratowaliście? -oburzyłam się.
-Śpiączka to nie śmierć. -powiedział zdecydowanie lekarz.
-Rozumiem. -powiedziałam ciszej -Czy wiadomo kiedy się może wybudzić? -popatrzyłam doktorowi w oczy.
-W każdej chwili. -westchnął i oddalił się.


Patrzyłam jak sylwetka doktora oddalała się od nas, Joshua obejmował mnie od tyłu i wtedy poczułam, że to dobrze. Dziecko i Maria żyją, a ja mam czystsze sumienie, tak bardzo pragnęłam zobaczyć jej syna i wziąć go na ręce. Popatrzyłam w oczy mojemu ukochanemu, a on tak mocno mnie przytulił jak nigdy. Szeptał mi do ucha, jaki jest szczęśliwy i że musimy powiadomić o wszystkim Mario. Zgodziłam się na to, w końcu ojciec musi wiedzieć, że jego syn przyszedł na świat.


-Chodźmy zobaczyć małego. -zaproponował. -Potem zajrzymy do Marii. -postanowił za mnie.
-Okej, chodźmy Joshi. -uśmiechnęłam się szeroko.


Weszliśmy go pomieszczenia, w którym leżało wiele takich przeuroczych dzieciaczków niemowlaczków. Wszystkie tak cichutko spały i miały rączki uniesione do góry. Po cichutku, aby ich nie zbudzić poszliśmy w stronę pielęgniarki, która posiadała władzę absolutną nad niemowlakami. Zapytaliśmy gdzie leżą dzieci w inkubatorach, zaprowadziła nas do pomieszczenia obok, a tam stał tylko jeden, a w nim całe 1731 gram szczęścia. Miał taką cieniutką skórę, przez którą prześwitywało kilka cieniutkich żyłek. Brzuszek miał rozdęty, a rączki i nóżki wyprostowane. Patrzyliśmy na chłopca swoimi wielkimi oczyma, a ja tak bardzo pragnęłam go dotknąć. Na głowie maluszek miał malutką kępkę ciemnych włosów, tak ciemnych jak włosy Goetze.


-Chce pani wziąć synka na ręce? -uśmiechnęła się do mnie.
-Jasne. -zaśmiałam się i rzuciłam spojrzenie na Joshuę, który wyglądał na rozbawionego.


Po chwili trzymałam na rękach to niezwykle kruche maleństwo, a Joshua stał obok mnie i patrzył na niego. Pogładził chłopca po włosach, a ja delikatnie ucałowałam go w czoło. Oddałam chłopczyka pielęgniarce, a ta schowała go z powrotem do inkubatora. Wtedy pomyślałam o tym, że też pragnę mieć dziecko, takie swoje maleństwo z którym nie będę się rozstawała i będę je wychowywać jak najlepsza matka na świecie. Jednak było jedno "ale", przecież Joshua się nie zgodzi. Jest piłkarzem i na pewno nie będzie chętny do poświęcania swojej kariery dla malca. Nawet nie będzie miał czasu się z nim bawić. Wolałam te myśli zachować dla siebie i zapomnieć o tym co przed momentem przyszło mi do głowy.
Kiedy szliśmy korytarzem do Marii, zobaczyliśmy jakieś zamieszanie w szpitalu, postanowiliśmy się dowiedzieć. Nagle zobaczyliśmy Dominikę, która stała i zakrywała swoje płaczące oczęta, w wejściu na OIOM.  Pobiegłam do niej i przytuliłam bardzo mocno, pragnęłam się dowiedzieć co się stało...


-Co się dzieje? Dominika?! -patrzyłam w jej oczy.
-Luca i Holger.... Mieli wypadek! -zaczęła znów płakać.
-Boże... -wyszeptałam -Nie płacz kochana, nie płacz.


Same nieszczęścia. A kto jest ich winą? Może... Nie nadążam z moimi myślami, a już widzę Ann. Pojawiła się z Mario na korytarzu w szpitalu, stali przy rejestracji i szukali sali w której miała leżeć Maria i syn. Patrzyłam na Ann z nienawiścią, tak bardzo jej nienawidziłam jak nigdy...


___________________________________________________________

Nie mam słów. Bom okrutna.

środa, 10 lutego 2016

ROZDZIAŁ 14

Pożegnaliśmy się z Mario i ruszyliśmy w drogę do Monachium. Przez większość drogi oboje milczeliśmy, co robiło się nie do zniesienia. Tak bardzo pragnęłam, aby się do mnie odezwał. A on nic... Patrzył przed siebie i prowadził to ciemne, ciasne auto, które jakby samo pragnęło, żebym się w nim udusiła z żalu i tęsknoty. Przed oczami miałam jego reakcje na to co powiedział Goetze. Nie mam pojęcia o czym teraz myśli, może chce mnie wyrzucić z tego samochodu, a może próbuje sobie wytłumaczyć w myślach moje zachowanie.
Patrzyłam jak płatki śniegu opadają na przedniej szybie i chwile potem zmieniają się w wodę... Myślałam o Marii... Co z nią się dzieje? Gdzie jest? Co porabia? Myślałam o jej niebieskich oczach, które pełne cierpienia, patrzyły na mnie i krzyczały, żebym ją puściła. Ten koszmar, budził mnie codziennie.
Teraz siedzę obok Joshui i jedziemy do domu, chociaż kto wie czy to dom? Może to piekło?


-Joshi... -zaczęłam -Dlaczego nic nie mówisz? -popatrzyłam się na niego.
-Prowadzę auto. -odparł sucho.
-Jesteś na mnie zły, tak?
-Staram się nie być... Ale nie potrafię. -westchnął -Co Cię wtedy podkusiło?
-Nie wiem... To było okropne uczucie. Nagle poczułam chęć zemsty. -wydusiłam z siebie.
-Zemsty? Na niej? Co ona Ci zrobiła? To Twoja przyjaciółka... -nie rozumiał mnie.
-No właśnie nic... Chciałabym się z nią spotkać i przeprosić. -wyznałam.
-Kochanie... Zawsze będę Cię wspierał. -położył dłoń na mojej.
-Dziękuję. -uśmiechnęłam się delikatnie.


Ulżyło mi. Bałam się tego że mógł mnie odrzucić, a on? Powiedział, że będzie mnie wspierał. Takiego go pokochałam... Dobrego, czułego Joshuę Kimmicha, który jest istnym ideałem i tylko moim! Moje serce biło jeszcze mocniej i modliłam się, aby biło już tylko dla niego.
Godzinę później dojechaliśmy na miejsce, zmęczona po długiej podróży poszłam do siebie, a ukochanemu nakazałam jechać i kłaść się do łóżka, bo musi odpocząć. Ostatnio zrobiłam się niezwykle czuła, a zarazem zmartwiona jego zdrowiem.
Weszłam do mieszkania, w całym mieszkaniu był okropny bałagan, chyba zapomniałam o tym że Maryśka już nie mieszka ze mną. Postanowiłam w miarę ogarnąć to mieszkanie, bo jeszcze ktoś wejdzie i co sobie może pomyśleć o właścicielce? Kiedy szłam w stronę okna, aby je otworzyć jakieś szkło pękło pod moją nogą. Pochyliłam się i zobaczyłam stłuczone zdjęcie, a na nim ja i Maria. Co miałam pomyśleć? Może to jakaś klątwa, przekleństwo, albo zapowiedź czegoś okropnego? Tak, jestem tego pewna. Muszę odnaleźć Maryśkę! Teraz, natychmiast! Pobiegłam do jej pokoju i zaczęłam szukać, sama nie wiem czego... Zależało mi na jakiejś wskazówce, jakiejś informacji co dzieje się z moją śnieżynką. W końcu znalazłam coś co mogło mi pomóc, karteczkę na której znalazłam jej stary adres w Polsce. Nie czekałam już na nic, tylko zadzwoniłam do Joshui. Umówiliśmy się, że z samego rana ruszymy do Polski. Spakowałam wszystkie rzeczy. Kompletnie nie wiedziałam co robię, co się ze mną dzieje, że teraz potrafię zrobić wszystko, aby ochronić moją przyjaciółkę.



******


~MARIA~



Jest mi zimno... Codziennie rano budzę się zmarznięta i głodna. Skończyły się pieniądze. Co ja teraz mam zrobić? Umrę z głodu, a razem ze mną moje dziecko. Nie. Nie mogę teraz o tym myśleć, obiecałam sobie je chronić. Dziś rano czułam się okropnie, wymiotowałam, kręciło mi się w głowie. Bałam się otworzyć oczy, miałam ochotę zniknąć. Jestem sama, tak okropnie sama w 7 miesiącu ciąży. Dziecko nie ma już siły kopać, ani się bronić. Jesteśmy tak wychudzeni. Chcę już urodzić i umrzeć. Po podłodze czołgam się do kominka, układam tam kilka ostatnich gałązek i wrzucam do nich palącą się zapałkę. Gaśnie. Ta zima jest tak bezlitosna i zimna, że nawet zapałka gaśnie po podmuchu wiatru. Nie mam już sił... Dziś umrę.
Nagle poczułam czyjś ciepły dotyk... Tak, znam ten dotyk... To Nadia. Coś do mnie krzyczy, ale ja już nie słyszę, obok stoi wystraszony Josh... Boże. Chyba za chwilę urodzę.


-Joshua, trzeba ją zawieźć do szpitala! Natychmiast! -krzyczała.
-Ona zaraz urodzi... -złapał się za głowę.
-Rusz się do cholery!


Po chwili dojechaliśmy do szpitala. Zaczęło się, Nadia tak mocno trzymała mnie za dłoń i gładziła po włosach. Może powinnam jej wybaczyć, tak bardzo ją kocham. Poza nią nie mam nikogo. Zawsze była i będzie moją najlepszą przyjaciółką. Na nikim mi tak bardzo nie zależało. Może teraz się to zmieni? Albo i nie... Będę miała wcześniaczka, daj Bóg żeby był zdrów. Jezu jak to boli... Nie mam tyle siły, żeby móc go urodzić. Słyszę rozmowę pielęgniarek i położnej... Nadia patrzy na mnie z niepokojem.


-Ona nie da rady... -stwierdziła położna.
-Jest zbyt szczupła w biodrach, dziecko się udusi. 

-Pomóżcie jej! -krzyczała Nadia.
-Możemy spróbować, ale to dziecko... -popatrzyła jedna z nich na mnie.
-Co dziecko?! -oburzyła się moja przyjaciółka.
-Nie ma szans, aby przeżyło. Przykro nam. -spuściła głowę.
-To ratujcie matkę!
-Niech pani wyjdzie! -krzyknęła jedna z pielęgniarek.


Dlaczego Nadia puszcza moją rękę i wychodzi? Dlaczego zaczyna robić się tak jasno na sali? Co ta kobieta robi? Dlaczego w ręku trzyma tą wielką strzykawkę? To zaszkodzi mojemu maluszkowi? Dlaczego oni tak krzyczą i mówią że moje dziecko jest martwe? Nie mam już siły... Chcę walczyć, ale już nie potrafię... Ratujcie moje maleństwo! Zasypiam.


 
******
~NADIA~

Odnalazłam ją tylko po to, aby za chwilę móc stracić. Nie wiem czy dobrze postąpiłam, nakazując pielęgniarkom ratować Marię. Będzie mi miała za złe, że nie uratowałam jej synka. Jedynego syna, o którym na pewno zawsze marzyła. Co jeśli już nigdy nie będzie mogła mieć dzieci? A co z Mario? Widziałam te jego ciepłe spojrzenie, kiedy wspomniał o swoim maleństwie. Co mu powiemy? Że dziecko urodziło się martwe? Dlaczego to musiało się stać? Mogłam ją chronić, wcześniej zareagować.
Teraz szukam schronienia w ramionach Kimmicha.


-Co się dzieje? Słoneczko? -tulił mnie i gładził moje włosy.
-Dziecko... -szepnęłam drżącym głosem -Nie mogła go urodzić...
-Jezu... -przeraził się -To okropny cios dla Marii i Mario. -dodał.
-Tak... Mam nadzieje, że Marysia przeżyje.



__________________________________________________


Zamordują mnie jak nic... :(  Ale to jeszcze nie koniec mojego okrucieństwa... Chociaż może... Kto wie?

niedziela, 7 lutego 2016

ROZDZIAŁ 13

Opiekowałam się Joshuą jak tylko mogłam, pragnęłam, aby jak najszybciej powrócił do zdrowia. Tak bardzo go kochałam i nie wyobrażałam sobie tego, że mogłoby mu się coś znów przydarzyć, a jemu stałaby się krzywda. Często przesiadywałam u niego, a razem z nami Holger, którego coś ostatnimi czasy gnębiło. Postanowiłam się w końcu dowiedzieć co, bo chłopak chodził jak struty od jakiś trzech miesięcy, czyli tyle ile nie było wśród nas Marii. Siłą zaciągnęłam go do przedpokoju, pod pretekstem wkręcenia żarówki, co prawda Kimmich zaczął się wykręcać, że co to nie on, nie jest kaleką i że sam wkręci. Jednak kiedy zobaczył moje dość wymowne spojrzenie, postanowił odpuścić i zostać pod kołderką.
Dałam żarówkę Badstuberowi.


-Co Cię tak ostatnio martwi? Holgi... Możesz mi powiedzieć. -odebrałam od niego wypaloną żarówkę.
-Martwię się o Marię... Nie daje żadnego znaku życia... Nie rozumiem jej dlaczego postanowiła nas tak wszystkich zostawić bez słowa wyjaśnienia. -westchnął wkręcając żarówkę.
-Miała prawo... To wszystko moja wina. -powiedziałam łamiącym się głosem.
-To nie twoja wina mała. -chciał mnie pocieszyć -Mogłem temu zapobiec, nie puścić jej tam z Tobą.
-Zależy ci na niej... -stwierdziłam patrząc mu w oczy.
-Sam nie wiem, jest dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką. -wyznał spuszczając głowę.
-Zapomnij o niej. Masz Dominikę i małego Lucę. Dla nich jesteś najważniejszy Badstu. -powiedziałam bez emocji.
-Między mną, a Dominiką nie układa się już jak kiedyś. Ciągle mnie odpycha i oddala się z małym. Tak bardzo ich kocham, ale nie potrafię już im tego pokazać jak kiedyś. -tłumaczył.
-To nie jest żadne wytłumaczenie. Musisz o nich zawalczyć. O Marysi czas zapomnieć, jest w ciąży z Mario. -powiedziałam jednym tchem.
-Naprawdę? To świetnie, ale musimy ją odnaleźć i o wszystkim powiedzieć Goetze. -wypalił zdecydowanie.
-Holgi... Nie wiem czy to jest najlepszy pomysł... Nie wiem czy ona nie usunęła tego dziecka, albo nie straciła przeze mnie. -szepnęłam ze łzami w oczach.
-To jest najlepszy pomysł. -powiedział Joshua, który nas podsłuchiwał. -Maria nie usunęłaby dziecka, na pewno nie. -powiedział zdecydowanie.
-Joshi! Nie powinieneś jeszcze wstawać z łóżka. -zarządziłam i pomogłam mu się doczłapać do łóżka.
-Nadio... Czuje się lepiej i sądzę że Holger ma rację. -popatrzył na Badstubera swoimi podkrążonymi oczyma.
-I co mam powiedzieć Mario?! Że Maryśka jest z nim w "chyba" ciąży i uciekła nie wiadomo gdzie?! -poirytowałam się trochę.
-Skarbie... -pogładził moją dłoń -Spokojnie... Ja z nim porozmawiam. -powiedział z lekkim uśmiechem na ustach.
-Ty jesteś niepoważny?! Mario jest w ośrodku, a Ty wyszedłeś niedawno ze szpitala, chcesz żeby coś ci się stało? -nie wiedziałam czy mam być zła, czy nie.
-Nie potrzebnie się tak o mnie martwisz. -westchnął -Pojedziesz ze mną. -powiedział dumny.
-Mario może się wkurzyć... I to porządnie. -stwierdziłam.
-Na mnie? No skąd! Zawsze traktował mnie jak młodszego brata, nic mi nie grozi. -powiedział pełen stoickiego spokoju.


Jeszcze chwile ponarzekałam na Joshuę, żeby został, że to może być niebezpieczne i jeszcze do końca jego rana się nie zagoiła, ale ten się uparł jak małe dziecko. I co ja biedna mogłam na to wszystko poradzić? No właśnie nic, nawet Holger nie sprzeciwił się Kimmichowi, a nawet go do tego zachęcał.
Patrzyłam jak wstaje i zakłada swoją ulubioną niebieską, flanelową koszulę, która tak świetnie podkreślała jego uśmiech. Jedyne co mnie teraz martwiło to ta czerwona "kreska", która przypominała o tym co wydarzyło się te kilka miesięcy temu. Wtedy tak się o niego martwiłam i te słowa doktora "Kilka milimetrów głębiej i nie byłoby go wśród nas". To tak mnie wtedy zabolało, ale modliłam się o to, aby to już go więcej nie spotkało. Nie chcę już widzieć jego gasnącego uśmiechu, pragnę, aby jego śmiech był przy mnie już na zawsze, aż do śmierci.



-Joshi... -położyłam swoją głowę na jego ramieniu, stojąc patrzyliśmy w lustro. -Zostań w domu.
-Mówiłem już coś na ten temat. -szepnął zapinając guziki od koszuli.
-Zrozum mnie, martwię się o ciebie. -cmoknęłam go delikatnie w szyję.
-Wiem kochanie... -pogładził mój policzek -Masz piękne imię wiesz? -uśmiechnął się do lustra.
-Nie zmieniaj tematu misiek. -zaśmiałam się.
-Naprawdę... Kiedy patrzę na ciebie, widzę tą Nadię, która staje się moją nadzieją na lepsze życie. -szepnął odkręcając się do mnie.
-Pomożesz mi zrobić romantyczny obiad? -uśmiechnęłam się.
-Obiad? Myślałem, że będziemy już jechać do Dusseldorfu do Mario? -zdziwił się.
-Tak, ale wymyśliłam to, żeby pomóc naszemu przyjacielowi odzyskać swoją ukochaną żonkę. -zachichotałam myśląc o Holgerze i Dominice.
-No, dobrze... Poświęcę się. Moja miłosierna ukochana. -cmoknął mnie w policzek.
-Obierasz ziemniaki! -pobiegłam do kuchni śmiejąc się.
-Ej no... Tylko nie to! -zaśmiał się.


Półtorej godziny później wszystko było przygotowane dla zakochanych, jeszcze Joshua wkładał bukiet czerwonych róż do flakonu, a ja już zakładałam płaszcz, aby wyjść i pisałam sms'a do Holgera, aby szybciej się zjawiał z swoją Dominiką.


-Joshua! Ruszaj się trochę, oni tu za chwilę będą! -zawołałam z przedpokoju.
-Poczekaj chwile... Zraniłem się... -powiedział zawiedziony.
-Co?! Joshi? Nic ci nie jest?! -pobiegłam do niego.
-Te róże mają ostre kolce. -westchnął liżąc krwawiącego palca.
-Joshua Kimmich! Nie denerwuj mnie bardziej! -złapałam się za głowę, oddychając z ulgą.
-Martwiłaś się o mnie? -uśmiechnął się.
-Tak. Martwiłam. O kurczę... Oni tu już są! -zauważyłam patrząc przez okno auto Badstubera.


Joshua w pośpiechu złapał swoją kurtkę i wyszliśmy z mieszkania, na nasze nieszczęście prawie wpadliśmy na siebie i to dosłownie... Mimo wszystko wyglądali na uśmiechniętych.


-Dokąd tak pędzicie? -uśmiechnęła się Dominika.
-A tak... Jakoś... -popatrzyłam na zdyszanego Joshuę.
-Holgi mówił, że zaprosiliście nas na obiad. -westchnęła.
-Ymmm... Tak, ale nam zabrakło... Tego no... Pieprzu. -wymyśliłam w ostatniej chwili.
-Pieprzu? -zdziwił się Joshua, którego za chwilę pacnęłam łokciem.
-I tak we dwoje idziecie po ten pieprz? -zdziwiła się dziewczyna.
-No wiesz... Temu Kimmichowi ciężko dogodzić w sprawię pieprzu. -odetchnęłam głęboko.
-Tak, bardzo mi trudno dogodzić. -przyznał Joshi -Ale to też zależy o jakie pieprzu jej chodzi... -zaśmiał się swoim zboczonym uśmieszkiem.
-No pieprzu pieprzu... Że takiej przyprawy. -wyprostowałam się.
-Mhm... -zaśmiała się Dominika, którą pod rękę trzymał Holger.
-To pieprzcie się dobrze... Znaczy bawcie! -zamyśliłam się nad tym co gadał przed chwilą mój ukochany.
-No... Wracajcie szybko. -uśmiechnął się Holgi puszczając nam oczko.
-Korzystaj ile wlezie Holgi... Mam nawet wodne... -szeptał Holgerowi do ucha, ale w ostatniej chwili go odciągnęłam.
-Joshi! -zawołałam.
-Już kotku... Idę... Idę... -zaśmiał się.


Po kilkugodzinnej przejażdżce samochodem dotarliśmy do Dusseldorfu, gdzie miał przebywać Mario Goetze w ośrodku od leczenia uzależnień. Weszliśmy do środka budynku i nagle wszystkie moje wspomnienia wróciły jak na tacy. Mimo, że przebywałam w ośrodku w Dortmundzie to czułam się tu identycznie. Tak bardzo mnie to wszystko przerażało, te spojrzenia ludzi... Bałam się tego i właśnie wtedy przypomniałam sobie jak bardzo tam cierpiałam, a jedynym przychylnym mi duchem była moja przyjaciółka, która jakby to nie było miała o wiele większe zmartwienia i kłopoty niż ja.


-Skarbie... Jeśli chcesz to sam z nim pogadam, a Ty zostań tu. -objął mnie.
-Nie, pójdę z Tobą... Chcę mieć wszystko pod kontrolą, a poza tym widzieć jego reakcje. -postanowiłam.


Weszliśmy do środka. W pomieszczeniu siedział tylko Mario w zielonej bluzie i patrzył na nas swoimi uśmiechniętymi oczyma, kiedy weszliśmy głębiej, wstał i przytulił nas. Chyba bardzo się stęsknił za Joshuą. Może to naprawdę dobry chłopak z ogromnym sercem, tylko trochę zagubiony. Usiedliśmy przy stoliku naprzeciwko niego i patrzyliśmy na jego ogromny, serdeczny i ciepły uśmiech. Obok stał człowiek z ochrony, który przysłuchiwał się naszej rozmowie, bo raczej nie miał tu niczego ciekawszego do pracy.


-Słyszałem, że byłeś w szpitalu... Mam nadzieje, że już lepiej. -uśmiechnął się do Joshui.
-Tak. Lepiej... A skąd o tym wiesz? -zaciekawił się.
-Ann mi opowiadała jak dzielnie broniłeś swoją ukochaną. -rzucił na mnie okiem. -I Maria tu była. -wspomniał.
-Maria? Na pewno? Mario? Nie zmyślasz? -zdziwił się Joshua.
-Nie zmyślam. -powiedział szczerze. -Długo rozmawialiśmy... Wybaczyłem jej, a ona mi. -wyjaśnił.
-Rozmawialiście? -zdziwiłam się -Nie wiesz gdzie teraz przebywa? Martwię się o nią. Nie daje znaku życia. -oczekiwałam jakiejś wylewnej odpowiedzi z jego strony.
-Nie dziwię się jej, że odeszła. Po czymś takim też bym się od ciebie odwrócił. -szepnął.
-Po czym? -zdziwił się Joshua i popatrzył na mnie.
-Twoja Nadia mało jej nie udusiła. -wyszeptał Mario.
-Co?! Jak mogłaś?! -wstał z krzesła.
-Joshi... To nie tak jak myślisz... Działałam pod wpływem impulsu. -tłumaczyłam.
-Nie tłumacz mi się... Proszę. -szepnął -Tylko jej. -dodał i usiadł na krzesełku, ale już dalej ode mnie.
-Zapomniałbym... Za cztery miesiące wychodzę na wolność za dobre sprawowanie. -wspomniał Mario.
-To świetnie. -poklepał go po plecach Joshua.
-Tak... Akurat na narodziny mojego dziecka. -wyszeptał z mniejszym entuzjazmem.
-Maria ci powiedziała? -popatrzyłam na niego.
-Tak. -szepnął -Chyba tylko po to przyszła, aby wyłudzić ode mnie alimenty na mojego syna. -dodał.
-Na pewno nie tylko po to. -próbował go pocieszyć. 

-Dobrze, że jest przy mnie Ann...


___________________________________________________

Nudziło mi się... No przepraszam, żem to napisała :(  Miałam w wtorek, ale nie mogła się głupia Anka powstrzymać, nic tylko mnie zabić.
Zbliżamy się wielkimi krokami do końca :)

piątek, 5 lutego 2016

ROZDZIAŁ 12

Uciekłam. Nie mogłam, a może nie nawet nie chciałam patrzeć na Nadię. Po tym co mi zrobiła nie chcę nawet słyszeć jej imienia. To niby ma być przyjaciółka? Wsadziła mi nóż prosto w serce, mimo że chciałam dla niej najlepiej, troszczyłam się o nią, dałam jej dach nad głową, martwiłam się, aby nic jej nie zabrakło. A ona tak mi się odpłaciła? Nie mam pojęcia czym się kierowała, ale gdyby nie Holger dziś byłby mój pogrzeb. Nie wiem co mam czuć. Moje uczucia nie są teraz ważne. Może nigdy nie były ważne dla niej. Martwiła się tylko o swój nos, a mnie zostawiła na lodzie. Zresztą tak jak wszyscy... Nadia, Mario, Joshua, Holger... To już przeszłość. Pakuję swoje rzeczy i uciekam do mojego prawdziwego domu, gdzie już nikt mnie nie znajdzie. Tam urodzę i wychowam swoje dziecko i dam sobie radę. Jestem silną, niezależną kobietą.
Kiedy pośpiesznie chowałam swoje rzeczy do walizki usłyszałam zamykające się drzwi wejściowe, przestraszyłam się że to może być Nadia, aby dokończyć to co zaczęła w szpitalu. Na szczęście myliłam się... To była Dominika, szukała misia swojego syna.


-To chyba ten? -zauważyłam pluszowego smoka w kącie.
-Tak, to ten... -uśmiechnęła się i wzięła misia do ręki -Dlaczego wyjeżdżasz? -popatrzyła na mnie.
-Muszę... Nic dobrego mnie tu nie czeka. -zasunęłam walizkę.
-Chodzi o Nadię... Prawda? -położyła dłoń na moim ramieniu.
-Tak... Czasem czuję, że jest moim aniołem... -westchnęłam -Moim aniołem śmierci. -dodałam.
-Pamiętaj, że ten, którego najbardziej się boisz jest twoim aniołem śmierci, a życie jest bardzo ulotne. -przestrzegła mnie i wyszła.


Nie rozumiałam sensu zdania, które powiedziała mi przed chwilą żona Holgera, a może miały głębszy sens i musiałam się nad tym głębiej zastanowić? Nie mam teraz czasu na takie przemyślenia, muszę się stąd zabierać. Założyłam na głowę ciepły kaptur od płaszcza i z walizką wyszłam z mieszkania. Było mroźne popołudnie, a z nieba spadały śnieżnobiałe płatki śniegu. Uwielbiam zimę, kiedy widzę ludzi uciekających przed zamiecią, czuję się w swoim żywiole. Może dlatego, że przeżywam zimę swojego życia, ale wierzę, że kiedyś w moim życiu nadejdzie wiosna.


 

 
******


Minęły dwa tygodnie od tamtego wydarzenia... Nie mam pojęcia co mnie opętało tego felernego dnia w którym podniosłam rękę na moją jedyną przyjaciółkę. Jak dobrze, że Badstuber uchronił mnie przed tym czynem. Tyle dla mnie zrobiła, a ja tak się odpłaciłam. A co teraz? Nie wiem co się z nią dzieje, nie odezwała się do mnie, nawet nie miałam szansy jej zobaczyć. Tak bardzo bym chciała z nią porozmawiać, przeprosić za wszystko. A może coś jej się stało, albo teraz gdzieś leży i umiera? Nie wiem. Czasem mam ochotę rzucić to wszystko i do niej pobiec, ale wtedy zaczyna mnie dręczyć drugi koszmar. Ten w którym Joshua umiera, a ja jestem tak daleko od niego i nie potrafię mu pomóc.
Teraz siedzę nad szpitalnym łóżkiem i patrzę w uśmiechnięte oczy Kimmicha, który nie zna moich trosk i nie wie, że mało nie pozbawiłam swojej przyjaciółki życia.


-Kochanie... -pogładził moją dłoń -Jesteś smutna?
-Nie jestem Joshi. Wszystko jest okey. -uśmiechnęłam się swoim wymuszonym uśmiechem.
-Pochyl się.. Muszę Ci coś powiedzieć. -uśmiechnął się delikatnie.
-No słucham... -pochyliłam się i popatrzyłam mu w oczy.
-Przy twej urodzie słońce jest tylko prochem, księżyc zaś żałosną ruiną. Niech te różane policzki zawsze płoną z namiętności. -wyszeptał cicho i ucałował mój policzek.
-Mój poeta. -zaśmiałam się.
-Tylko Twój.


Następnego dnia, Joshua miał wypis ze szpitala. Obiecałam go odebrać, ale gdzieś zapodziały się moje kluczyki od samochodu. Szukałam ich po całym mieszkaniu, nigdzie nie było. Pozostało mi tylko jedno miejsce gdzie mogłabym je znaleźć... Pokój Marii, ale nie zaglądałam tam odkąd ona wyjechała. Weszłam, rozejrzałam się po pokoju, gdzie leżały rzeczy Marii, których nie zdążyła spakować w pośpiechu. Nagle poczułam jakąś pustkę w sercu, kiedy zobaczyłam nasze wspólne zdjęcie, które wisiało na ścianie. Wtedy byłyśmy obie takie szczęśliwe, bo byłyśmy razem. Przyjaciółkami na zawsze. A teraz? Nasze serca prowadzą nas w niebezpiecznym kierunku, ale nie warto walczyć z ogniem, który nas parzy.
Wracając... Grzebałam w jej rzeczach szukając swoich kluczy, znalazłam kilkanaście zdjęć Mario, chusteczki, mnóstwo długopisów i coś jeszcze... Termometr? Nie... Odkręciłam go i zobaczyłam test ciążowy, a na nim wynik pozytywny. To oznaczało, że Maria jest w ciąży z Mario. I co ja mam teraz sobie myśleć? Ona jest tam sama, może niedługo ma urodzić dziecko, a ja? Chciałam ją zabić. Moje sumienie. Gdzie ono było kiedy chciałam to zrobić?! Muszę ją odnaleźć.


__________________________________________________

Dodaje dzisiaj, bo na jutro mam inne plany... Ania musi jechać do szpitala ;)
Miłego dnia/wieczoru/nocy kto was tam wie kiedy to będziecie czytać XD

wtorek, 2 lutego 2016

ROZDZIAŁ 11

Stałam w osłupieniu. Patrzyłam jak mojego Joshuę zabierają na blok operacyjny, a on jęczy z bólu. Nie mogłam już tego wytrzymać, jego okropnych wrzasków i cierpienia. Niech oni go ratują, niech już nie krzyczy, niech żyje. Bardzo go kocham i nie mam pojęcia jakby to było gdyby teraz odszedł z tego świata. Moje myśli krążyły wokół niego, modliłam się do Boga, żeby go ocalił. Był dla mnie najważniejszym facetem na świecie. Usiadłam obok sali operacyjnej i w myślach trapiłam się, dlaczego to właśnie nas spotkało? Holger chodził obok sali i non stop tupał swoimi butami, które zaczynały mnie doprowadzać do szału. Każdy krok zbliżał mnie do popadnięcia w obłęd.


-Holger... Proszę Cię usiądź! -popatrzyłam na niego ozięble.
-Przepraszam... -westchnął i usiadł.


Siedzieliśmy w milczeniu, a zarazem w ogromnym skupieniu około dwóch najdłuższych godzin mojego życia. Moje myśli stały się studnią bez dna, ciągle martwiłam się o Joshuę. Chciałam, żeby żył.
Nagle siedząc i myśląc o przyczynach i skutkach w jakim doszło do tej okropnej bijatyki, doszłam do okropnego wniosku. Naszła mnie myśl, że to wszystko przez Marię, to ją zaczęłam obwiniać o to wszystko co nas spotkało. Że to przez nią znalazłam się w Monachium, poznałam Kimmicha, zakochałam się w nim, a potem, że przez nią zaczęłam pracować z Badstuberem i moim ukochanym. Podświadomie zaczęłam ją nienawidzić i naszła mnie ogromna ochota zniszczenia jej życia. Tak oto Maria Ćwiklińska stała się moim największym wrogiem. Może to w wyniku obłędu jaki mnie teraz dopadł, a może naprawdę.
W tym jakże nieoczekiwanym momencie zjawiła się właśnie ona. Moje famme fatale, ubrana w ciemną sukienkę z koronkowymi wykończeniami, usta miała ciemne pomalowane, jakby miała z nich trysnąć czerwona jak ogień krew. Przywitała się z Holgerem, a potem ze mną. Wyglądała na przestraszoną i słusznie... Miałam ochotę wytargać ją za te jej kruczo czarne włosy, za to co mi wyrządziła.


-Co z Joshuą?! -zapytała niespokojnie.
-Ma operacje, nie wiadomo czy z tego wyjdzie. -rzekł prostolinijnie.
-Mam nadzieje, że będzie wszystko dobrze. Bardzo się o niego martwię. -westchnęła.
-Głowa do góry. -pogładził ją po plecach -To silny facet.
-Jak się czujesz Nadia? Wszystko okey? -zwróciła się do mnie.
-Tak sobie. Bardzo się o niego martwię, bo go kocham. -spuściłam głowę, żeby nie patrzeć w jej oczy.
-Będzie dobrze, Holgi ma racje. -uśmiechnęła się.

Patrzyłam jak tych dwoje świetnie się dogaduje. Było widać, że Holgerowi bardzo podoba się Maria, ale bez wzajemności. Ćwiklińska była zakochana w Goetze po uszy i nie mam pojęcia co mogłoby w tym przeszkodzić... No chyba, że jej śmierć... Wtedy nie było by już kłopotów, ani jej.



******


Patrzyłam na Nadię, która nad czymś myślała. Zmieniła się przez ostatnie dni... Była oschła, oziębła i nieczuła dla mnie i innych. Była tak zauroczona Joshim, że stała się ślepa i głucha na nasze wołania. Martwiłam się o nią szczególnie teraz, kiedy jej ukochany trafił do szpitala. Chciałam dla niej jak najlepiej, mimo tego, że wciąż odtrącała mnie i traktowała jak wroga. Mimo to, kochałam ją, bo nie miałam nikogo poza nią. Moi rodzice zginęli gdy byłam małym dzieckiem, a ojciec mojego dziecka został wysłany na odwyk i to w dodatku przeze mnie. A Nadia? Stała się moją młodszą, ukochaną siostrzyczką.
Podczas jednej z terapii na których byłam, moja psycholog mi powiedziała pewne słowa, które stały się moją domeną życiową... "Ktoś Cię krzywdzi, a Ty mu zamiast trucizny podajesz ciepłą herbatę z cytryną. Bo nie ma złych ludzi. Są tylko złe zachowania. Trzeba umieć widzieć człowieka w człowieku."
Tym razem próbowałam widzieć człowieka w Nadii, tej biednej zagubionej Nadii, która siedzi z niepokojem przed salą w której toczy się walka o przeżycie.
Postanowiłam wyjść do łazienki, żeby obmyć twarz ze zmęczenia. Ku mojemu zdziwieniu Nadia poszła za mną... Weszłyśmy do środka i nawiązała się między nami dość niemiła, skrupulatna rozmowa.


-Nienawidzę Twojego fałszywego współczucia. -popatrzyła na mnie, kiedy stałyśmy przed lustrem.
-O czym Ty mówisz? Nadio? -ściągnęłam brwi, pełna zdziwienia.
-Prawdę. Jesteś okrutna i tylko czekałaś na ten moment, kiedy będziesz mogła mnie zranić! -podniosła ton głosu -Myślisz, że świat się kręci wokół Ciebie?! Zabrałaś mi Joshuę. -popatrzyła na mnie swoim pełnym obłędu wzrokiem.
-Nadia! Naprawdę Cię nie rozumiem... -przestraszyłam się.
-Zabiję Cię! Słyszysz?! Teraz!


Krzyknęła na mnie, a jej dłonie ujęły moją szyję, przycisnęła mnie do ściany i zaczęła mnie dusić. Chciałam się bronić, krzyczeć, chronić moje maleństwo, które nosiłam pod sercem, a ona jeszcze o  tym nie wiedziała. Jedyne co mogłam to patrzyć w jej oczy, których źrenice się powiększają.


-Puść mnie... Błagam... -wyszeptałam.


W nieoczekiwanym momencie Holger wbiegł do łazienki i odepchnął Nadię ode mnie, a ja łapiąc się za szyję, szybko osunęłam się na podłogę i zamknęłam swoje ciemnoniebieskie oczy.


___________________________________________________________


Muahahaha! :D Co powiecie na dzida party? XDD
To do niedługo! ^^