Pożegnaliśmy się z Mario i ruszyliśmy w drogę do Monachium. Przez większość drogi oboje milczeliśmy, co robiło się nie do zniesienia. Tak bardzo pragnęłam, aby się do mnie odezwał. A on nic... Patrzył przed siebie i prowadził to ciemne, ciasne auto, które jakby samo pragnęło, żebym się w nim udusiła z żalu i tęsknoty. Przed oczami miałam jego reakcje na to co powiedział Goetze. Nie mam pojęcia o czym teraz myśli, może chce mnie wyrzucić z tego samochodu, a może próbuje sobie wytłumaczyć w myślach moje zachowanie.
Patrzyłam jak płatki śniegu opadają na przedniej szybie i chwile potem zmieniają się w wodę... Myślałam o Marii... Co z nią się dzieje? Gdzie jest? Co porabia? Myślałam o jej niebieskich oczach, które pełne cierpienia, patrzyły na mnie i krzyczały, żebym ją puściła. Ten koszmar, budził mnie codziennie.
Teraz siedzę obok Joshui i jedziemy do domu, chociaż kto wie czy to dom? Może to piekło?
-Joshi... -zaczęłam -Dlaczego nic nie mówisz? -popatrzyłam się na niego.
-Prowadzę auto. -odparł sucho.
-Jesteś na mnie zły, tak?
-Staram się nie być... Ale nie potrafię. -westchnął -Co Cię wtedy podkusiło?
-Nie wiem... To było okropne uczucie. Nagle poczułam chęć zemsty. -wydusiłam z siebie.
-Zemsty? Na niej? Co ona Ci zrobiła? To Twoja przyjaciółka... -nie rozumiał mnie.
-No właśnie nic... Chciałabym się z nią spotkać i przeprosić. -wyznałam.
-Kochanie... Zawsze będę Cię wspierał. -położył dłoń na mojej.
-Dziękuję. -uśmiechnęłam się delikatnie.
Ulżyło mi. Bałam się tego że mógł mnie odrzucić, a on? Powiedział, że będzie mnie wspierał. Takiego go pokochałam... Dobrego, czułego Joshuę Kimmicha, który jest istnym ideałem i tylko moim! Moje serce biło jeszcze mocniej i modliłam się, aby biło już tylko dla niego.
Godzinę później dojechaliśmy na miejsce, zmęczona po długiej podróży poszłam do siebie, a ukochanemu nakazałam jechać i kłaść się do łóżka, bo musi odpocząć. Ostatnio zrobiłam się niezwykle czuła, a zarazem zmartwiona jego zdrowiem.
Weszłam do mieszkania, w całym mieszkaniu był okropny bałagan, chyba zapomniałam o tym że Maryśka już nie mieszka ze mną. Postanowiłam w miarę ogarnąć to mieszkanie, bo jeszcze ktoś wejdzie i co sobie może pomyśleć o właścicielce? Kiedy szłam w stronę okna, aby je otworzyć jakieś szkło pękło pod moją nogą. Pochyliłam się i zobaczyłam stłuczone zdjęcie, a na nim ja i Maria. Co miałam pomyśleć? Może to jakaś klątwa, przekleństwo, albo zapowiedź czegoś okropnego? Tak, jestem tego pewna. Muszę odnaleźć Maryśkę! Teraz, natychmiast! Pobiegłam do jej pokoju i zaczęłam szukać, sama nie wiem czego... Zależało mi na jakiejś wskazówce, jakiejś informacji co dzieje się z moją śnieżynką. W końcu znalazłam coś co mogło mi pomóc, karteczkę na której znalazłam jej stary adres w Polsce. Nie czekałam już na nic, tylko zadzwoniłam do Joshui. Umówiliśmy się, że z samego rana ruszymy do Polski. Spakowałam wszystkie rzeczy. Kompletnie nie wiedziałam co robię, co się ze mną dzieje, że teraz potrafię zrobić wszystko, aby ochronić moją przyjaciółkę.
Patrzyłam jak płatki śniegu opadają na przedniej szybie i chwile potem zmieniają się w wodę... Myślałam o Marii... Co z nią się dzieje? Gdzie jest? Co porabia? Myślałam o jej niebieskich oczach, które pełne cierpienia, patrzyły na mnie i krzyczały, żebym ją puściła. Ten koszmar, budził mnie codziennie.
Teraz siedzę obok Joshui i jedziemy do domu, chociaż kto wie czy to dom? Może to piekło?
-Joshi... -zaczęłam -Dlaczego nic nie mówisz? -popatrzyłam się na niego.
-Prowadzę auto. -odparł sucho.
-Jesteś na mnie zły, tak?
-Staram się nie być... Ale nie potrafię. -westchnął -Co Cię wtedy podkusiło?
-Nie wiem... To było okropne uczucie. Nagle poczułam chęć zemsty. -wydusiłam z siebie.
-Zemsty? Na niej? Co ona Ci zrobiła? To Twoja przyjaciółka... -nie rozumiał mnie.
-No właśnie nic... Chciałabym się z nią spotkać i przeprosić. -wyznałam.
-Kochanie... Zawsze będę Cię wspierał. -położył dłoń na mojej.
-Dziękuję. -uśmiechnęłam się delikatnie.
Ulżyło mi. Bałam się tego że mógł mnie odrzucić, a on? Powiedział, że będzie mnie wspierał. Takiego go pokochałam... Dobrego, czułego Joshuę Kimmicha, który jest istnym ideałem i tylko moim! Moje serce biło jeszcze mocniej i modliłam się, aby biło już tylko dla niego.
Godzinę później dojechaliśmy na miejsce, zmęczona po długiej podróży poszłam do siebie, a ukochanemu nakazałam jechać i kłaść się do łóżka, bo musi odpocząć. Ostatnio zrobiłam się niezwykle czuła, a zarazem zmartwiona jego zdrowiem.
Weszłam do mieszkania, w całym mieszkaniu był okropny bałagan, chyba zapomniałam o tym że Maryśka już nie mieszka ze mną. Postanowiłam w miarę ogarnąć to mieszkanie, bo jeszcze ktoś wejdzie i co sobie może pomyśleć o właścicielce? Kiedy szłam w stronę okna, aby je otworzyć jakieś szkło pękło pod moją nogą. Pochyliłam się i zobaczyłam stłuczone zdjęcie, a na nim ja i Maria. Co miałam pomyśleć? Może to jakaś klątwa, przekleństwo, albo zapowiedź czegoś okropnego? Tak, jestem tego pewna. Muszę odnaleźć Maryśkę! Teraz, natychmiast! Pobiegłam do jej pokoju i zaczęłam szukać, sama nie wiem czego... Zależało mi na jakiejś wskazówce, jakiejś informacji co dzieje się z moją śnieżynką. W końcu znalazłam coś co mogło mi pomóc, karteczkę na której znalazłam jej stary adres w Polsce. Nie czekałam już na nic, tylko zadzwoniłam do Joshui. Umówiliśmy się, że z samego rana ruszymy do Polski. Spakowałam wszystkie rzeczy. Kompletnie nie wiedziałam co robię, co się ze mną dzieje, że teraz potrafię zrobić wszystko, aby ochronić moją przyjaciółkę.
******
~MARIA~
Jest mi zimno... Codziennie rano budzę się zmarznięta i głodna. Skończyły się pieniądze. Co ja teraz mam zrobić? Umrę z głodu, a razem ze mną moje dziecko. Nie. Nie mogę teraz o tym myśleć, obiecałam sobie je chronić. Dziś rano czułam się okropnie, wymiotowałam, kręciło mi się w głowie. Bałam się otworzyć oczy, miałam ochotę zniknąć. Jestem sama, tak okropnie sama w 7 miesiącu ciąży. Dziecko nie ma już siły kopać, ani się bronić. Jesteśmy tak wychudzeni. Chcę już urodzić i umrzeć. Po podłodze czołgam się do kominka, układam tam kilka ostatnich gałązek i wrzucam do nich palącą się zapałkę. Gaśnie. Ta zima jest tak bezlitosna i zimna, że nawet zapałka gaśnie po podmuchu wiatru. Nie mam już sił... Dziś umrę.
Nagle poczułam czyjś ciepły dotyk... Tak, znam ten dotyk... To Nadia. Coś do mnie krzyczy, ale ja już nie słyszę, obok stoi wystraszony Josh... Boże. Chyba za chwilę urodzę.
-Joshua, trzeba ją zawieźć do szpitala! Natychmiast! -krzyczała.
-Ona zaraz urodzi... -złapał się za głowę.
-Rusz się do cholery!
Po chwili dojechaliśmy do szpitala. Zaczęło się, Nadia tak mocno trzymała mnie za dłoń i gładziła po włosach. Może powinnam jej wybaczyć, tak bardzo ją kocham. Poza nią nie mam nikogo. Zawsze była i będzie moją najlepszą przyjaciółką. Na nikim mi tak bardzo nie zależało. Może teraz się to zmieni? Albo i nie... Będę miała wcześniaczka, daj Bóg żeby był zdrów. Jezu jak to boli... Nie mam tyle siły, żeby móc go urodzić. Słyszę rozmowę pielęgniarek i położnej... Nadia patrzy na mnie z niepokojem.
-Ona nie da rady... -stwierdziła położna.
-Jest zbyt szczupła w biodrach, dziecko się udusi.
-Pomóżcie jej! -krzyczała Nadia.
-Możemy spróbować, ale to dziecko... -popatrzyła jedna z nich na mnie.
-Co dziecko?! -oburzyła się moja przyjaciółka.
-Nie ma szans, aby przeżyło. Przykro nam. -spuściła głowę.
-To ratujcie matkę!
-Niech pani wyjdzie! -krzyknęła jedna z pielęgniarek.
Dlaczego Nadia puszcza moją rękę i wychodzi? Dlaczego zaczyna robić się tak jasno na sali? Co ta kobieta robi? Dlaczego w ręku trzyma tą wielką strzykawkę? To zaszkodzi mojemu maluszkowi? Dlaczego oni tak krzyczą i mówią że moje dziecko jest martwe? Nie mam już siły... Chcę walczyć, ale już nie potrafię... Ratujcie moje maleństwo! Zasypiam.
Jest mi zimno... Codziennie rano budzę się zmarznięta i głodna. Skończyły się pieniądze. Co ja teraz mam zrobić? Umrę z głodu, a razem ze mną moje dziecko. Nie. Nie mogę teraz o tym myśleć, obiecałam sobie je chronić. Dziś rano czułam się okropnie, wymiotowałam, kręciło mi się w głowie. Bałam się otworzyć oczy, miałam ochotę zniknąć. Jestem sama, tak okropnie sama w 7 miesiącu ciąży. Dziecko nie ma już siły kopać, ani się bronić. Jesteśmy tak wychudzeni. Chcę już urodzić i umrzeć. Po podłodze czołgam się do kominka, układam tam kilka ostatnich gałązek i wrzucam do nich palącą się zapałkę. Gaśnie. Ta zima jest tak bezlitosna i zimna, że nawet zapałka gaśnie po podmuchu wiatru. Nie mam już sił... Dziś umrę.
Nagle poczułam czyjś ciepły dotyk... Tak, znam ten dotyk... To Nadia. Coś do mnie krzyczy, ale ja już nie słyszę, obok stoi wystraszony Josh... Boże. Chyba za chwilę urodzę.
-Joshua, trzeba ją zawieźć do szpitala! Natychmiast! -krzyczała.
-Ona zaraz urodzi... -złapał się za głowę.
-Rusz się do cholery!
Po chwili dojechaliśmy do szpitala. Zaczęło się, Nadia tak mocno trzymała mnie za dłoń i gładziła po włosach. Może powinnam jej wybaczyć, tak bardzo ją kocham. Poza nią nie mam nikogo. Zawsze była i będzie moją najlepszą przyjaciółką. Na nikim mi tak bardzo nie zależało. Może teraz się to zmieni? Albo i nie... Będę miała wcześniaczka, daj Bóg żeby był zdrów. Jezu jak to boli... Nie mam tyle siły, żeby móc go urodzić. Słyszę rozmowę pielęgniarek i położnej... Nadia patrzy na mnie z niepokojem.
-Ona nie da rady... -stwierdziła położna.
-Jest zbyt szczupła w biodrach, dziecko się udusi.
-Pomóżcie jej! -krzyczała Nadia.
-Możemy spróbować, ale to dziecko... -popatrzyła jedna z nich na mnie.
-Co dziecko?! -oburzyła się moja przyjaciółka.
-Nie ma szans, aby przeżyło. Przykro nam. -spuściła głowę.
-To ratujcie matkę!
-Niech pani wyjdzie! -krzyknęła jedna z pielęgniarek.
Dlaczego Nadia puszcza moją rękę i wychodzi? Dlaczego zaczyna robić się tak jasno na sali? Co ta kobieta robi? Dlaczego w ręku trzyma tą wielką strzykawkę? To zaszkodzi mojemu maluszkowi? Dlaczego oni tak krzyczą i mówią że moje dziecko jest martwe? Nie mam już siły... Chcę walczyć, ale już nie potrafię... Ratujcie moje maleństwo! Zasypiam.
******
~NADIA~
Odnalazłam ją tylko po to, aby za chwilę móc stracić. Nie wiem czy dobrze postąpiłam, nakazując pielęgniarkom ratować Marię. Będzie mi miała za złe, że nie uratowałam jej synka. Jedynego syna, o którym na pewno zawsze marzyła. Co jeśli już nigdy nie będzie mogła mieć dzieci? A co z Mario? Widziałam te jego ciepłe spojrzenie, kiedy wspomniał o swoim maleństwie. Co mu powiemy? Że dziecko urodziło się martwe? Dlaczego to musiało się stać? Mogłam ją chronić, wcześniej zareagować.
Teraz szukam schronienia w ramionach Kimmicha.
-Co się dzieje? Słoneczko? -tulił mnie i gładził moje włosy.
-Dziecko... -szepnęłam drżącym głosem -Nie mogła go urodzić...
-Jezu... -przeraził się -To okropny cios dla Marii i Mario. -dodał.
-Tak... Mam nadzieje, że Marysia przeżyje.
__________________________________________________
Zamordują mnie jak nic... :( Ale to jeszcze nie koniec mojego okrucieństwa... Chociaż może... Kto wie?
Teraz szukam schronienia w ramionach Kimmicha.
-Co się dzieje? Słoneczko? -tulił mnie i gładził moje włosy.
-Dziecko... -szepnęłam drżącym głosem -Nie mogła go urodzić...
-Jezu... -przeraził się -To okropny cios dla Marii i Mario. -dodał.
-Tak... Mam nadzieje, że Marysia przeżyje.
__________________________________________________
Zamordują mnie jak nic... :( Ale to jeszcze nie koniec mojego okrucieństwa... Chociaż może... Kto wie?
No zabije Cię jak nic xD jak to jeszcze nie koniec? NAWET NIE PRÓBUJ JESZCZE KOGOŚ UŚMIERCIĆ ALBO COŚ PODOBNEGO!
OdpowiedzUsuńNo a rozdział świetny choć smutny :) szkoda dzieciaczka ;/ oby Maria przeżyła.
czekam na następny :*
Buziaki :*
Ania kuźwa no! :'((
OdpowiedzUsuńDlaczego? :'(
Już do ciebie jadę z moją dzidą od dawna xddd ale obiecuje Ci, że niedługo naprawdę przyjade!! XDDD
Cudowny ❤
Czekam na kolejny <3
Buzka :*
Anno..
OdpowiedzUsuńPowiem tak.. Jedyne co dobre z tego rozdziała to to że Joshua jest takim ideolo. :3
Jak to straciła dziecko? Mario sie załamie a tym bardziej Maria. Zrób coś! Wiem że Twój mózg potrafi! :D Czekam na kolejny i najlepiej jak go dodasz tera zara! -.-
jezu, po naszej konwersacji już myślałam o tym, że coś zrobisz Holgerowi, a wtedy bez zawahania bym Cię zabiła.
OdpowiedzUsuńALE ZA PĄCZKA JUNIORKA TEŻ NIE OBEJDZIESZ SIĘ BEZ KARY! przejebałaś sobie i to do końca.
toż to załamie wszystkich i się skończy na tym, że będziemy święcić kilka pogrzebów, zamiast dwóch weselisk ;-;
MASZ TO ODKRĘCIĆ!