Uciekłam. Nie mogłam, a może nie nawet nie chciałam patrzeć na Nadię. Po tym co mi zrobiła nie chcę nawet słyszeć jej imienia. To niby ma być przyjaciółka? Wsadziła mi nóż prosto w serce, mimo że chciałam dla niej najlepiej, troszczyłam się o nią, dałam jej dach nad głową, martwiłam się, aby nic jej nie zabrakło. A ona tak mi się odpłaciła? Nie mam pojęcia czym się kierowała, ale gdyby nie Holger dziś byłby mój pogrzeb. Nie wiem co mam czuć. Moje uczucia nie są teraz ważne. Może nigdy nie były ważne dla niej. Martwiła się tylko o swój nos, a mnie zostawiła na lodzie. Zresztą tak jak wszyscy... Nadia, Mario, Joshua, Holger... To już przeszłość. Pakuję swoje rzeczy i uciekam do mojego prawdziwego domu, gdzie już nikt mnie nie znajdzie. Tam urodzę i wychowam swoje dziecko i dam sobie radę. Jestem silną, niezależną kobietą.
Kiedy pośpiesznie chowałam swoje rzeczy do walizki usłyszałam zamykające się drzwi wejściowe, przestraszyłam się że to może być Nadia, aby dokończyć to co zaczęła w szpitalu. Na szczęście myliłam się... To była Dominika, szukała misia swojego syna.
-To chyba ten? -zauważyłam pluszowego smoka w kącie.
-Tak, to ten... -uśmiechnęła się i wzięła misia do ręki -Dlaczego wyjeżdżasz? -popatrzyła na mnie.
-Muszę... Nic dobrego mnie tu nie czeka. -zasunęłam walizkę.
-Chodzi o Nadię... Prawda? -położyła dłoń na moim ramieniu.
-Tak... Czasem czuję, że jest moim aniołem... -westchnęłam -Moim aniołem śmierci. -dodałam.
-Pamiętaj, że ten, którego najbardziej się boisz jest twoim aniołem śmierci, a życie jest bardzo ulotne. -przestrzegła mnie i wyszła.
Nie rozumiałam sensu zdania, które powiedziała mi przed chwilą żona Holgera, a może miały głębszy sens i musiałam się nad tym głębiej zastanowić? Nie mam teraz czasu na takie przemyślenia, muszę się stąd zabierać. Założyłam na głowę ciepły kaptur od płaszcza i z walizką wyszłam z mieszkania. Było mroźne popołudnie, a z nieba spadały śnieżnobiałe płatki śniegu. Uwielbiam zimę, kiedy widzę ludzi uciekających przed zamiecią, czuję się w swoim żywiole. Może dlatego, że przeżywam zimę swojego życia, ale wierzę, że kiedyś w moim życiu nadejdzie wiosna.
Kiedy pośpiesznie chowałam swoje rzeczy do walizki usłyszałam zamykające się drzwi wejściowe, przestraszyłam się że to może być Nadia, aby dokończyć to co zaczęła w szpitalu. Na szczęście myliłam się... To była Dominika, szukała misia swojego syna.
-To chyba ten? -zauważyłam pluszowego smoka w kącie.
-Tak, to ten... -uśmiechnęła się i wzięła misia do ręki -Dlaczego wyjeżdżasz? -popatrzyła na mnie.
-Muszę... Nic dobrego mnie tu nie czeka. -zasunęłam walizkę.
-Chodzi o Nadię... Prawda? -położyła dłoń na moim ramieniu.
-Tak... Czasem czuję, że jest moim aniołem... -westchnęłam -Moim aniołem śmierci. -dodałam.
-Pamiętaj, że ten, którego najbardziej się boisz jest twoim aniołem śmierci, a życie jest bardzo ulotne. -przestrzegła mnie i wyszła.
Nie rozumiałam sensu zdania, które powiedziała mi przed chwilą żona Holgera, a może miały głębszy sens i musiałam się nad tym głębiej zastanowić? Nie mam teraz czasu na takie przemyślenia, muszę się stąd zabierać. Założyłam na głowę ciepły kaptur od płaszcza i z walizką wyszłam z mieszkania. Było mroźne popołudnie, a z nieba spadały śnieżnobiałe płatki śniegu. Uwielbiam zimę, kiedy widzę ludzi uciekających przed zamiecią, czuję się w swoim żywiole. Może dlatego, że przeżywam zimę swojego życia, ale wierzę, że kiedyś w moim życiu nadejdzie wiosna.
******
__________________________________________________
Dodaje dzisiaj, bo na jutro mam inne plany... Ania musi jechać do szpitala ;)
Miłego dnia/wieczoru/nocy kto was tam wie kiedy to będziecie czytać XD
Minęły dwa tygodnie od tamtego wydarzenia... Nie mam pojęcia co mnie opętało tego felernego dnia w którym podniosłam rękę na moją jedyną przyjaciółkę. Jak dobrze, że Badstuber uchronił mnie przed tym czynem. Tyle dla mnie zrobiła, a ja tak się odpłaciłam. A co teraz? Nie wiem co się z nią dzieje, nie odezwała się do mnie, nawet nie miałam szansy jej zobaczyć. Tak bardzo bym chciała z nią porozmawiać, przeprosić za wszystko. A może coś jej się stało, albo teraz gdzieś leży i umiera? Nie wiem. Czasem mam ochotę rzucić to wszystko i do niej pobiec, ale wtedy zaczyna mnie dręczyć drugi koszmar. Ten w którym Joshua umiera, a ja jestem tak daleko od niego i nie potrafię mu pomóc.
Teraz siedzę nad szpitalnym łóżkiem i patrzę w uśmiechnięte oczy Kimmicha, który nie zna moich trosk i nie wie, że mało nie pozbawiłam swojej przyjaciółki życia.
-Kochanie... -pogładził moją dłoń -Jesteś smutna?
-Nie jestem Joshi. Wszystko jest okey. -uśmiechnęłam się swoim wymuszonym uśmiechem.
-Pochyl się.. Muszę Ci coś powiedzieć. -uśmiechnął się delikatnie.
-No słucham... -pochyliłam się i popatrzyłam mu w oczy.
-Przy twej urodzie słońce jest tylko prochem, księżyc zaś żałosną ruiną. Niech te różane policzki zawsze płoną z namiętności. -wyszeptał cicho i ucałował mój policzek.
-Mój poeta. -zaśmiałam się.
-Tylko Twój.
Następnego dnia, Joshua miał wypis ze szpitala. Obiecałam go odebrać, ale gdzieś zapodziały się moje kluczyki od samochodu. Szukałam ich po całym mieszkaniu, nigdzie nie było. Pozostało mi tylko jedno miejsce gdzie mogłabym je znaleźć... Pokój Marii, ale nie zaglądałam tam odkąd ona wyjechała. Weszłam, rozejrzałam się po pokoju, gdzie leżały rzeczy Marii, których nie zdążyła spakować w pośpiechu. Nagle poczułam jakąś pustkę w sercu, kiedy zobaczyłam nasze wspólne zdjęcie, które wisiało na ścianie. Wtedy byłyśmy obie takie szczęśliwe, bo byłyśmy razem. Przyjaciółkami na zawsze. A teraz? Nasze serca prowadzą nas w niebezpiecznym kierunku, ale nie warto walczyć z ogniem, który nas parzy.
Wracając... Grzebałam w jej rzeczach szukając swoich kluczy, znalazłam kilkanaście zdjęć Mario, chusteczki, mnóstwo długopisów i coś jeszcze... Termometr? Nie... Odkręciłam go i zobaczyłam test ciążowy, a na nim wynik pozytywny. To oznaczało, że Maria jest w ciąży z Mario. I co ja mam teraz sobie myśleć? Ona jest tam sama, może niedługo ma urodzić dziecko, a ja? Chciałam ją zabić. Moje sumienie. Gdzie ono było kiedy chciałam to zrobić?! Muszę ją odnaleźć.
Teraz siedzę nad szpitalnym łóżkiem i patrzę w uśmiechnięte oczy Kimmicha, który nie zna moich trosk i nie wie, że mało nie pozbawiłam swojej przyjaciółki życia.
-Kochanie... -pogładził moją dłoń -Jesteś smutna?
-Nie jestem Joshi. Wszystko jest okey. -uśmiechnęłam się swoim wymuszonym uśmiechem.
-Pochyl się.. Muszę Ci coś powiedzieć. -uśmiechnął się delikatnie.
-No słucham... -pochyliłam się i popatrzyłam mu w oczy.
-Przy twej urodzie słońce jest tylko prochem, księżyc zaś żałosną ruiną. Niech te różane policzki zawsze płoną z namiętności. -wyszeptał cicho i ucałował mój policzek.
-Mój poeta. -zaśmiałam się.
-Tylko Twój.
Następnego dnia, Joshua miał wypis ze szpitala. Obiecałam go odebrać, ale gdzieś zapodziały się moje kluczyki od samochodu. Szukałam ich po całym mieszkaniu, nigdzie nie było. Pozostało mi tylko jedno miejsce gdzie mogłabym je znaleźć... Pokój Marii, ale nie zaglądałam tam odkąd ona wyjechała. Weszłam, rozejrzałam się po pokoju, gdzie leżały rzeczy Marii, których nie zdążyła spakować w pośpiechu. Nagle poczułam jakąś pustkę w sercu, kiedy zobaczyłam nasze wspólne zdjęcie, które wisiało na ścianie. Wtedy byłyśmy obie takie szczęśliwe, bo byłyśmy razem. Przyjaciółkami na zawsze. A teraz? Nasze serca prowadzą nas w niebezpiecznym kierunku, ale nie warto walczyć z ogniem, który nas parzy.
Wracając... Grzebałam w jej rzeczach szukając swoich kluczy, znalazłam kilkanaście zdjęć Mario, chusteczki, mnóstwo długopisów i coś jeszcze... Termometr? Nie... Odkręciłam go i zobaczyłam test ciążowy, a na nim wynik pozytywny. To oznaczało, że Maria jest w ciąży z Mario. I co ja mam teraz sobie myśleć? Ona jest tam sama, może niedługo ma urodzić dziecko, a ja? Chciałam ją zabić. Moje sumienie. Gdzie ono było kiedy chciałam to zrobić?! Muszę ją odnaleźć.
__________________________________________________
Dodaje dzisiaj, bo na jutro mam inne plany... Ania musi jechać do szpitala ;)
Miłego dnia/wieczoru/nocy
No i pięknie ! :) Z Joshim wszystko okej, więc jestem zadowolona, że póki co nie ma komplikacji żadnych xD
OdpowiedzUsuńSzkoda mi tylko Nadii i Marysi, obie się lekko pogubiły, ale może jednak jakoś się dogadają, co? Mam taką cichą nadzieję ! :)
Niecierpliwie czekam na kolejny,
całusy :*
P.S. Mam nadzieję, że Twój wyjazd do szpitala to nic poważnego :)
czemu robisz ze mnie tę złą? ;-;
OdpowiedzUsuńJoshua żyje, alleluja!! <3 me życie od raz nabrało barw!
ojejciu, Anka, co jest? czemu jedziesz do szpitala??? :(
cudowny, mimo tej nutki złości na mnie XDDD
czekam na kolejny <3
Johi żyje, więc Jagoda się cieszy ahah xdd
OdpowiedzUsuńPięknasi ❤
Dobrze, że przynajmniej zrozumiała :))
Czekam na kolejny ❤
KC ❤