Opiekowałam się Joshuą jak tylko mogłam, pragnęłam, aby jak najszybciej powrócił do zdrowia. Tak bardzo go kochałam i nie wyobrażałam sobie tego, że mogłoby mu się coś znów przydarzyć, a jemu stałaby się krzywda. Często przesiadywałam u niego, a razem z nami Holger, którego coś ostatnimi czasy gnębiło. Postanowiłam się w końcu dowiedzieć co, bo chłopak chodził jak struty od jakiś trzech miesięcy, czyli tyle ile nie było wśród nas Marii. Siłą zaciągnęłam go do przedpokoju, pod pretekstem wkręcenia żarówki, co prawda Kimmich zaczął się wykręcać, że co to nie on, nie jest kaleką i że sam wkręci. Jednak kiedy zobaczył moje dość wymowne spojrzenie, postanowił odpuścić i zostać pod kołderką.
Dałam żarówkę Badstuberowi.
-Co Cię tak ostatnio martwi? Holgi... Możesz mi powiedzieć. -odebrałam od niego wypaloną żarówkę.
-Martwię się o Marię... Nie daje żadnego znaku życia... Nie rozumiem jej dlaczego postanowiła nas tak wszystkich zostawić bez słowa wyjaśnienia. -westchnął wkręcając żarówkę.
-Miała prawo... To wszystko moja wina. -powiedziałam łamiącym się głosem.
-To nie twoja wina mała. -chciał mnie pocieszyć -Mogłem temu zapobiec, nie puścić jej tam z Tobą.
-Zależy ci na niej... -stwierdziłam patrząc mu w oczy.
-Sam nie wiem, jest dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką. -wyznał spuszczając głowę.
-Zapomnij o niej. Masz Dominikę i małego Lucę. Dla nich jesteś najważniejszy Badstu. -powiedziałam bez emocji.
-Między mną, a Dominiką nie układa się już jak kiedyś. Ciągle mnie odpycha i oddala się z małym. Tak bardzo ich kocham, ale nie potrafię już im tego pokazać jak kiedyś. -tłumaczył.
-To nie jest żadne wytłumaczenie. Musisz o nich zawalczyć. O Marysi czas zapomnieć, jest w ciąży z Mario. -powiedziałam jednym tchem.
-Naprawdę? To świetnie, ale musimy ją odnaleźć i o wszystkim powiedzieć Goetze. -wypalił zdecydowanie.
-Holgi... Nie wiem czy to jest najlepszy pomysł... Nie wiem czy ona nie usunęła tego dziecka, albo nie straciła przeze mnie. -szepnęłam ze łzami w oczach.
-To jest najlepszy pomysł. -powiedział Joshua, który nas podsłuchiwał. -Maria nie usunęłaby dziecka, na pewno nie. -powiedział zdecydowanie.
-Joshi! Nie powinieneś jeszcze wstawać z łóżka. -zarządziłam i pomogłam mu się doczłapać do łóżka.
-Nadio... Czuje się lepiej i sądzę że Holger ma rację. -popatrzył na Badstubera swoimi podkrążonymi oczyma.
-I co mam powiedzieć Mario?! Że Maryśka jest z nim w "chyba" ciąży i uciekła nie wiadomo gdzie?! -poirytowałam się trochę.
-Skarbie... -pogładził moją dłoń -Spokojnie... Ja z nim porozmawiam. -powiedział z lekkim uśmiechem na ustach.
-Ty jesteś niepoważny?! Mario jest w ośrodku, a Ty wyszedłeś niedawno ze szpitala, chcesz żeby coś ci się stało? -nie wiedziałam czy mam być zła, czy nie.
-Nie potrzebnie się tak o mnie martwisz. -westchnął -Pojedziesz ze mną. -powiedział dumny.
-Mario może się wkurzyć... I to porządnie. -stwierdziłam.
-Na mnie? No skąd! Zawsze traktował mnie jak młodszego brata, nic mi nie grozi. -powiedział pełen stoickiego spokoju.
Jeszcze chwile ponarzekałam na Joshuę, żeby został, że to może być niebezpieczne i jeszcze do końca jego rana się nie zagoiła, ale ten się uparł jak małe dziecko. I co ja biedna mogłam na to wszystko poradzić? No właśnie nic, nawet Holger nie sprzeciwił się Kimmichowi, a nawet go do tego zachęcał.
Patrzyłam jak wstaje i zakłada swoją ulubioną niebieską, flanelową koszulę, która tak świetnie podkreślała jego uśmiech. Jedyne co mnie teraz martwiło to ta czerwona "kreska", która przypominała o tym co wydarzyło się te kilka miesięcy temu. Wtedy tak się o niego martwiłam i te słowa doktora "Kilka milimetrów głębiej i nie byłoby go wśród nas". To tak mnie wtedy zabolało, ale modliłam się o to, aby to już go więcej nie spotkało. Nie chcę już widzieć jego gasnącego uśmiechu, pragnę, aby jego śmiech był przy mnie już na zawsze, aż do śmierci.
-Joshi... -położyłam swoją głowę na jego ramieniu, stojąc patrzyliśmy w lustro. -Zostań w domu.
-Mówiłem już coś na ten temat. -szepnął zapinając guziki od koszuli.
-Zrozum mnie, martwię się o ciebie. -cmoknęłam go delikatnie w szyję.
-Wiem kochanie... -pogładził mój policzek -Masz piękne imię wiesz? -uśmiechnął się do lustra.
-Nie zmieniaj tematu misiek. -zaśmiałam się.
-Naprawdę... Kiedy patrzę na ciebie, widzę tą Nadię, która staje się moją nadzieją na lepsze życie. -szepnął odkręcając się do mnie.
-Pomożesz mi zrobić romantyczny obiad? -uśmiechnęłam się.
-Obiad? Myślałem, że będziemy już jechać do Dusseldorfu do Mario? -zdziwił się.
-Tak, ale wymyśliłam to, żeby pomóc naszemu przyjacielowi odzyskać swoją ukochaną żonkę. -zachichotałam myśląc o Holgerze i Dominice.
-No, dobrze... Poświęcę się. Moja miłosierna ukochana. -cmoknął mnie w policzek.
-Obierasz ziemniaki! -pobiegłam do kuchni śmiejąc się.
-Ej no... Tylko nie to! -zaśmiał się.
Półtorej godziny później wszystko było przygotowane dla zakochanych, jeszcze Joshua wkładał bukiet czerwonych róż do flakonu, a ja już zakładałam płaszcz, aby wyjść i pisałam sms'a do Holgera, aby szybciej się zjawiał z swoją Dominiką.
-Joshua! Ruszaj się trochę, oni tu za chwilę będą! -zawołałam z przedpokoju.
-Poczekaj chwile... Zraniłem się... -powiedział zawiedziony.
-Co?! Joshi? Nic ci nie jest?! -pobiegłam do niego.
-Te róże mają ostre kolce. -westchnął liżąc krwawiącego palca.
-Joshua Kimmich! Nie denerwuj mnie bardziej! -złapałam się za głowę, oddychając z ulgą.
-Martwiłaś się o mnie? -uśmiechnął się.
-Tak. Martwiłam. O kurczę... Oni tu już są! -zauważyłam patrząc przez okno auto Badstubera.
Joshua w pośpiechu złapał swoją kurtkę i wyszliśmy z mieszkania, na nasze nieszczęście prawie wpadliśmy na siebie i to dosłownie... Mimo wszystko wyglądali na uśmiechniętych.
-Dokąd tak pędzicie? -uśmiechnęła się Dominika.
-A tak... Jakoś... -popatrzyłam na zdyszanego Joshuę.
-Holgi mówił, że zaprosiliście nas na obiad. -westchnęła.
-Ymmm... Tak, ale nam zabrakło... Tego no... Pieprzu. -wymyśliłam w ostatniej chwili.
-Pieprzu? -zdziwił się Joshua, którego za chwilę pacnęłam łokciem.
-I tak we dwoje idziecie po ten pieprz? -zdziwiła się dziewczyna.
-No wiesz... Temu Kimmichowi ciężko dogodzić w sprawię pieprzu. -odetchnęłam głęboko.
-Tak, bardzo mi trudno dogodzić. -przyznał Joshi -Ale to też zależy o jakie pieprzu jej chodzi... -zaśmiał się swoim zboczonym uśmieszkiem.
-No pieprzu pieprzu... Że takiej przyprawy. -wyprostowałam się.
-Mhm... -zaśmiała się Dominika, którą pod rękę trzymał Holger.
-To pieprzcie się dobrze... Znaczy bawcie! -zamyśliłam się nad tym co gadał przed chwilą mój ukochany.
-No... Wracajcie szybko. -uśmiechnął się Holgi puszczając nam oczko.
-Korzystaj ile wlezie Holgi... Mam nawet wodne... -szeptał Holgerowi do ucha, ale w ostatniej chwili go odciągnęłam.
-Joshi! -zawołałam.
-Już kotku... Idę... Idę... -zaśmiał się.
Po kilkugodzinnej przejażdżce samochodem dotarliśmy do Dusseldorfu, gdzie miał przebywać Mario Goetze w ośrodku od leczenia uzależnień. Weszliśmy do środka budynku i nagle wszystkie moje wspomnienia wróciły jak na tacy. Mimo, że przebywałam w ośrodku w Dortmundzie to czułam się tu identycznie. Tak bardzo mnie to wszystko przerażało, te spojrzenia ludzi... Bałam się tego i właśnie wtedy przypomniałam sobie jak bardzo tam cierpiałam, a jedynym przychylnym mi duchem była moja przyjaciółka, która jakby to nie było miała o wiele większe zmartwienia i kłopoty niż ja.
-Skarbie... Jeśli chcesz to sam z nim pogadam, a Ty zostań tu. -objął mnie.
-Nie, pójdę z Tobą... Chcę mieć wszystko pod kontrolą, a poza tym widzieć jego reakcje. -postanowiłam.
Weszliśmy do środka. W pomieszczeniu siedział tylko Mario w zielonej bluzie i patrzył na nas swoimi uśmiechniętymi oczyma, kiedy weszliśmy głębiej, wstał i przytulił nas. Chyba bardzo się stęsknił za Joshuą. Może to naprawdę dobry chłopak z ogromnym sercem, tylko trochę zagubiony. Usiedliśmy przy stoliku naprzeciwko niego i patrzyliśmy na jego ogromny, serdeczny i ciepły uśmiech. Obok stał człowiek z ochrony, który przysłuchiwał się naszej rozmowie, bo raczej nie miał tu niczego ciekawszego do pracy.
-Słyszałem, że byłeś w szpitalu... Mam nadzieje, że już lepiej. -uśmiechnął się do Joshui.
-Tak. Lepiej... A skąd o tym wiesz? -zaciekawił się.
-Ann mi opowiadała jak dzielnie broniłeś swoją ukochaną. -rzucił na mnie okiem. -I Maria tu była. -wspomniał.
-Maria? Na pewno? Mario? Nie zmyślasz? -zdziwił się Joshua.
-Nie zmyślam. -powiedział szczerze. -Długo rozmawialiśmy... Wybaczyłem jej, a ona mi. -wyjaśnił.
-Rozmawialiście? -zdziwiłam się -Nie wiesz gdzie teraz przebywa? Martwię się o nią. Nie daje znaku życia. -oczekiwałam jakiejś wylewnej odpowiedzi z jego strony.
-Nie dziwię się jej, że odeszła. Po czymś takim też bym się od ciebie odwrócił. -szepnął.
-Po czym? -zdziwił się Joshua i popatrzył na mnie.
-Twoja Nadia mało jej nie udusiła. -wyszeptał Mario.
-Co?! Jak mogłaś?! -wstał z krzesła.
-Joshi... To nie tak jak myślisz... Działałam pod wpływem impulsu. -tłumaczyłam.
-Nie tłumacz mi się... Proszę. -szepnął -Tylko jej. -dodał i usiadł na krzesełku, ale już dalej ode mnie.
-Zapomniałbym... Za cztery miesiące wychodzę na wolność za dobre sprawowanie. -wspomniał Mario.
-To świetnie. -poklepał go po plecach Joshua.
-Tak... Akurat na narodziny mojego dziecka. -wyszeptał z mniejszym entuzjazmem.
-Maria ci powiedziała? -popatrzyłam na niego.
-Tak. -szepnął -Chyba tylko po to przyszła, aby wyłudzić ode mnie alimenty na mojego syna. -dodał.
-Na pewno nie tylko po to. -próbował go pocieszyć.
-Dobrze, że jest przy mnie Ann...
___________________________________________________
Nudziło mi się... No przepraszam, żem to napisała :( Miałam w wtorek,ale nie mogła się głupia Anka powstrzymać, nic tylko mnie zabić.
Zbliżamy się wielkimi krokami do końca :)
Dałam żarówkę Badstuberowi.
-Co Cię tak ostatnio martwi? Holgi... Możesz mi powiedzieć. -odebrałam od niego wypaloną żarówkę.
-Martwię się o Marię... Nie daje żadnego znaku życia... Nie rozumiem jej dlaczego postanowiła nas tak wszystkich zostawić bez słowa wyjaśnienia. -westchnął wkręcając żarówkę.
-Miała prawo... To wszystko moja wina. -powiedziałam łamiącym się głosem.
-To nie twoja wina mała. -chciał mnie pocieszyć -Mogłem temu zapobiec, nie puścić jej tam z Tobą.
-Zależy ci na niej... -stwierdziłam patrząc mu w oczy.
-Sam nie wiem, jest dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką. -wyznał spuszczając głowę.
-Zapomnij o niej. Masz Dominikę i małego Lucę. Dla nich jesteś najważniejszy Badstu. -powiedziałam bez emocji.
-Między mną, a Dominiką nie układa się już jak kiedyś. Ciągle mnie odpycha i oddala się z małym. Tak bardzo ich kocham, ale nie potrafię już im tego pokazać jak kiedyś. -tłumaczył.
-To nie jest żadne wytłumaczenie. Musisz o nich zawalczyć. O Marysi czas zapomnieć, jest w ciąży z Mario. -powiedziałam jednym tchem.
-Naprawdę? To świetnie, ale musimy ją odnaleźć i o wszystkim powiedzieć Goetze. -wypalił zdecydowanie.
-Holgi... Nie wiem czy to jest najlepszy pomysł... Nie wiem czy ona nie usunęła tego dziecka, albo nie straciła przeze mnie. -szepnęłam ze łzami w oczach.
-To jest najlepszy pomysł. -powiedział Joshua, który nas podsłuchiwał. -Maria nie usunęłaby dziecka, na pewno nie. -powiedział zdecydowanie.
-Joshi! Nie powinieneś jeszcze wstawać z łóżka. -zarządziłam i pomogłam mu się doczłapać do łóżka.
-Nadio... Czuje się lepiej i sądzę że Holger ma rację. -popatrzył na Badstubera swoimi podkrążonymi oczyma.
-I co mam powiedzieć Mario?! Że Maryśka jest z nim w "chyba" ciąży i uciekła nie wiadomo gdzie?! -poirytowałam się trochę.
-Skarbie... -pogładził moją dłoń -Spokojnie... Ja z nim porozmawiam. -powiedział z lekkim uśmiechem na ustach.
-Ty jesteś niepoważny?! Mario jest w ośrodku, a Ty wyszedłeś niedawno ze szpitala, chcesz żeby coś ci się stało? -nie wiedziałam czy mam być zła, czy nie.
-Nie potrzebnie się tak o mnie martwisz. -westchnął -Pojedziesz ze mną. -powiedział dumny.
-Mario może się wkurzyć... I to porządnie. -stwierdziłam.
-Na mnie? No skąd! Zawsze traktował mnie jak młodszego brata, nic mi nie grozi. -powiedział pełen stoickiego spokoju.
Jeszcze chwile ponarzekałam na Joshuę, żeby został, że to może być niebezpieczne i jeszcze do końca jego rana się nie zagoiła, ale ten się uparł jak małe dziecko. I co ja biedna mogłam na to wszystko poradzić? No właśnie nic, nawet Holger nie sprzeciwił się Kimmichowi, a nawet go do tego zachęcał.
Patrzyłam jak wstaje i zakłada swoją ulubioną niebieską, flanelową koszulę, która tak świetnie podkreślała jego uśmiech. Jedyne co mnie teraz martwiło to ta czerwona "kreska", która przypominała o tym co wydarzyło się te kilka miesięcy temu. Wtedy tak się o niego martwiłam i te słowa doktora "Kilka milimetrów głębiej i nie byłoby go wśród nas". To tak mnie wtedy zabolało, ale modliłam się o to, aby to już go więcej nie spotkało. Nie chcę już widzieć jego gasnącego uśmiechu, pragnę, aby jego śmiech był przy mnie już na zawsze, aż do śmierci.
-Joshi... -położyłam swoją głowę na jego ramieniu, stojąc patrzyliśmy w lustro. -Zostań w domu.
-Mówiłem już coś na ten temat. -szepnął zapinając guziki od koszuli.
-Zrozum mnie, martwię się o ciebie. -cmoknęłam go delikatnie w szyję.
-Wiem kochanie... -pogładził mój policzek -Masz piękne imię wiesz? -uśmiechnął się do lustra.
-Nie zmieniaj tematu misiek. -zaśmiałam się.
-Naprawdę... Kiedy patrzę na ciebie, widzę tą Nadię, która staje się moją nadzieją na lepsze życie. -szepnął odkręcając się do mnie.
-Pomożesz mi zrobić romantyczny obiad? -uśmiechnęłam się.
-Obiad? Myślałem, że będziemy już jechać do Dusseldorfu do Mario? -zdziwił się.
-Tak, ale wymyśliłam to, żeby pomóc naszemu przyjacielowi odzyskać swoją ukochaną żonkę. -zachichotałam myśląc o Holgerze i Dominice.
-No, dobrze... Poświęcę się. Moja miłosierna ukochana. -cmoknął mnie w policzek.
-Obierasz ziemniaki! -pobiegłam do kuchni śmiejąc się.
-Ej no... Tylko nie to! -zaśmiał się.
Półtorej godziny później wszystko było przygotowane dla zakochanych, jeszcze Joshua wkładał bukiet czerwonych róż do flakonu, a ja już zakładałam płaszcz, aby wyjść i pisałam sms'a do Holgera, aby szybciej się zjawiał z swoją Dominiką.
-Joshua! Ruszaj się trochę, oni tu za chwilę będą! -zawołałam z przedpokoju.
-Poczekaj chwile... Zraniłem się... -powiedział zawiedziony.
-Co?! Joshi? Nic ci nie jest?! -pobiegłam do niego.
-Te róże mają ostre kolce. -westchnął liżąc krwawiącego palca.
-Joshua Kimmich! Nie denerwuj mnie bardziej! -złapałam się za głowę, oddychając z ulgą.
-Martwiłaś się o mnie? -uśmiechnął się.
-Tak. Martwiłam. O kurczę... Oni tu już są! -zauważyłam patrząc przez okno auto Badstubera.
Joshua w pośpiechu złapał swoją kurtkę i wyszliśmy z mieszkania, na nasze nieszczęście prawie wpadliśmy na siebie i to dosłownie... Mimo wszystko wyglądali na uśmiechniętych.
-Dokąd tak pędzicie? -uśmiechnęła się Dominika.
-A tak... Jakoś... -popatrzyłam na zdyszanego Joshuę.
-Holgi mówił, że zaprosiliście nas na obiad. -westchnęła.
-Ymmm... Tak, ale nam zabrakło... Tego no... Pieprzu. -wymyśliłam w ostatniej chwili.
-Pieprzu? -zdziwił się Joshua, którego za chwilę pacnęłam łokciem.
-I tak we dwoje idziecie po ten pieprz? -zdziwiła się dziewczyna.
-No wiesz... Temu Kimmichowi ciężko dogodzić w sprawię pieprzu. -odetchnęłam głęboko.
-Tak, bardzo mi trudno dogodzić. -przyznał Joshi -Ale to też zależy o jakie pieprzu jej chodzi... -zaśmiał się swoim zboczonym uśmieszkiem.
-No pieprzu pieprzu... Że takiej przyprawy. -wyprostowałam się.
-Mhm... -zaśmiała się Dominika, którą pod rękę trzymał Holger.
-To pieprzcie się dobrze... Znaczy bawcie! -zamyśliłam się nad tym co gadał przed chwilą mój ukochany.
-No... Wracajcie szybko. -uśmiechnął się Holgi puszczając nam oczko.
-Korzystaj ile wlezie Holgi... Mam nawet wodne... -szeptał Holgerowi do ucha, ale w ostatniej chwili go odciągnęłam.
-Joshi! -zawołałam.
-Już kotku... Idę... Idę... -zaśmiał się.
Po kilkugodzinnej przejażdżce samochodem dotarliśmy do Dusseldorfu, gdzie miał przebywać Mario Goetze w ośrodku od leczenia uzależnień. Weszliśmy do środka budynku i nagle wszystkie moje wspomnienia wróciły jak na tacy. Mimo, że przebywałam w ośrodku w Dortmundzie to czułam się tu identycznie. Tak bardzo mnie to wszystko przerażało, te spojrzenia ludzi... Bałam się tego i właśnie wtedy przypomniałam sobie jak bardzo tam cierpiałam, a jedynym przychylnym mi duchem była moja przyjaciółka, która jakby to nie było miała o wiele większe zmartwienia i kłopoty niż ja.
-Skarbie... Jeśli chcesz to sam z nim pogadam, a Ty zostań tu. -objął mnie.
-Nie, pójdę z Tobą... Chcę mieć wszystko pod kontrolą, a poza tym widzieć jego reakcje. -postanowiłam.
Weszliśmy do środka. W pomieszczeniu siedział tylko Mario w zielonej bluzie i patrzył na nas swoimi uśmiechniętymi oczyma, kiedy weszliśmy głębiej, wstał i przytulił nas. Chyba bardzo się stęsknił za Joshuą. Może to naprawdę dobry chłopak z ogromnym sercem, tylko trochę zagubiony. Usiedliśmy przy stoliku naprzeciwko niego i patrzyliśmy na jego ogromny, serdeczny i ciepły uśmiech. Obok stał człowiek z ochrony, który przysłuchiwał się naszej rozmowie, bo raczej nie miał tu niczego ciekawszego do pracy.
-Słyszałem, że byłeś w szpitalu... Mam nadzieje, że już lepiej. -uśmiechnął się do Joshui.
-Tak. Lepiej... A skąd o tym wiesz? -zaciekawił się.
-Ann mi opowiadała jak dzielnie broniłeś swoją ukochaną. -rzucił na mnie okiem. -I Maria tu była. -wspomniał.
-Maria? Na pewno? Mario? Nie zmyślasz? -zdziwił się Joshua.
-Nie zmyślam. -powiedział szczerze. -Długo rozmawialiśmy... Wybaczyłem jej, a ona mi. -wyjaśnił.
-Rozmawialiście? -zdziwiłam się -Nie wiesz gdzie teraz przebywa? Martwię się o nią. Nie daje znaku życia. -oczekiwałam jakiejś wylewnej odpowiedzi z jego strony.
-Nie dziwię się jej, że odeszła. Po czymś takim też bym się od ciebie odwrócił. -szepnął.
-Po czym? -zdziwił się Joshua i popatrzył na mnie.
-Twoja Nadia mało jej nie udusiła. -wyszeptał Mario.
-Co?! Jak mogłaś?! -wstał z krzesła.
-Joshi... To nie tak jak myślisz... Działałam pod wpływem impulsu. -tłumaczyłam.
-Nie tłumacz mi się... Proszę. -szepnął -Tylko jej. -dodał i usiadł na krzesełku, ale już dalej ode mnie.
-Zapomniałbym... Za cztery miesiące wychodzę na wolność za dobre sprawowanie. -wspomniał Mario.
-To świetnie. -poklepał go po plecach Joshua.
-Tak... Akurat na narodziny mojego dziecka. -wyszeptał z mniejszym entuzjazmem.
-Maria ci powiedziała? -popatrzyłam na niego.
-Tak. -szepnął -Chyba tylko po to przyszła, aby wyłudzić ode mnie alimenty na mojego syna. -dodał.
-Na pewno nie tylko po to. -próbował go pocieszyć.
-Dobrze, że jest przy mnie Ann...
___________________________________________________
Nudziło mi się... No przepraszam, żem to napisała :( Miałam w wtorek,
Zbliżamy się wielkimi krokami do końca :)
"To pieprzcie się dobrze" ahaha jebłam XDDDD
OdpowiedzUsuńAnciu ty moja kochana :* dzieje się tutaj u ciebie, dzieje :D
Mam nadzieję, że pomiędzy Joshim a Nadią się nic nie zmieni xd inaczej wiesz.. XD
Pączek może Joshi ma rację :))
Pikny ❤
Czekam na nn
Buziaki :***
komentuję na bieżąco jak czytam:
OdpowiedzUsuńno co ja Ci robię, że tak narażasz małżeństwo Holgiego i moje?? :(
NA CAŁE SZCZĘŚCIE, BO JAKBY TE KILKA MM GŁĘBIEJ, TO BYM CI Z TYŁKA ZROBIŁA JESIEŃ ŚREDNIOWIECZA
no alleluja! kochana Nadia, co ratuje moje małżeństwo XDDD
"Temu Kimmichowi ciężko dogodzić w sprawię pieprzu." WYCZUŁAM PODTEKST XDDDD czy ze mną aby wszystko ok?
"To pieprzcie się dobrze... Znaczy bawcie!" MOJA MAMA SIEDZI OBOK MNIE, A JA KWICZĘ ZE ŚMIECHU XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
"Mam nawet wodne..." wodne co???? z chęcią skorzystamy....XDDD
chwałą bogu, że Pączuś się ogarnął <3 <3
A TYLKO COŚ NAMIESZASZ MIĘDZY JOSHEM A NADIĄ TO CIĘ UDUSZĘ SAMA
ale że pardon. Ann??? co ta locha tam robi???? czemu próbujesz z niej zrobić "dobrą", jak ja u siebie????? no weź, pliska.
czekam na kolejny i ma byc wszystko dobrze!! nawet jeśli coś Ci się odwidzi i powiesz, że kolejny rozdział będzie ostatnim ;-;
Oo kurde.. myślałam, że Mario będzie z Marysią a nie z Ann no ale ok xd
OdpowiedzUsuńChyba nie chcesz żeby Nadia i Joshua się rozstali, co?!
Wszystko pięknie i wgle xd czekam na nn :*
P.S. przepraszam że dopiero teraz :)