piątek, 12 lutego 2016

ROZDZIAŁ 15

Położyłam głowę na ramieniu Joshui i siedzieliśmy tak przed salą w oczekiwaniu na jakąkolwiek wiadomość. Co chwile z sali wychodziła jakaś pielęgniarka, a zamiast niej wchodziła kolejna. Nikt nie chciał z nami rozmawiać. Czułam się okropnie, jakby teraz życie Marii było w moich marnych rękach, a ja nie mogła nic zrobić. Było już ciemno, mrok spowił ziemię, a ja czekałam na cokolwiek. Joshua był tak spokojny, tak bardzo chciałam być tak spokojna jak on teraz. Gładził moje włosy, a ja wdychałam zapach jego perfum, który mnie tak onieśmielał i uspokajał.


-Skarbie... -wyszeptał -Spokojnie, zobaczysz że wszystko będzie dobrze.
-Chciałabym być taką optymistką jak Ty. -westchnęłam cicho.
-Nie martw się o nic kochanie. -pogładził mnie po plecach.


Nagle z sali wyszedł doktor. Wyglądał na bardzo zmęczonego, niemalże jak z krzyża zdjęty. Podeszliśmy do niego i zaczęliśmy wypytywać o Marię i jej maleństwo. On tylko się uśmiechnął i odrzekł pełen spokoju.


-Udało nam się uratować dziecko i matkę. Chłopczyk leży w inkubatorze, a matka... -zawiesił głos.
-Co z nią?! -wybuchł Joshua, nie był już tak opanowany jak wcześniej.
-Nie możemy jej wybudzić, jest w śpiączce. Przykro mi. -wyznał.
-Jak to? Mówiliście, że oboje uratowaliście? -oburzyłam się.
-Śpiączka to nie śmierć. -powiedział zdecydowanie lekarz.
-Rozumiem. -powiedziałam ciszej -Czy wiadomo kiedy się może wybudzić? -popatrzyłam doktorowi w oczy.
-W każdej chwili. -westchnął i oddalił się.


Patrzyłam jak sylwetka doktora oddalała się od nas, Joshua obejmował mnie od tyłu i wtedy poczułam, że to dobrze. Dziecko i Maria żyją, a ja mam czystsze sumienie, tak bardzo pragnęłam zobaczyć jej syna i wziąć go na ręce. Popatrzyłam w oczy mojemu ukochanemu, a on tak mocno mnie przytulił jak nigdy. Szeptał mi do ucha, jaki jest szczęśliwy i że musimy powiadomić o wszystkim Mario. Zgodziłam się na to, w końcu ojciec musi wiedzieć, że jego syn przyszedł na świat.


-Chodźmy zobaczyć małego. -zaproponował. -Potem zajrzymy do Marii. -postanowił za mnie.
-Okej, chodźmy Joshi. -uśmiechnęłam się szeroko.


Weszliśmy go pomieszczenia, w którym leżało wiele takich przeuroczych dzieciaczków niemowlaczków. Wszystkie tak cichutko spały i miały rączki uniesione do góry. Po cichutku, aby ich nie zbudzić poszliśmy w stronę pielęgniarki, która posiadała władzę absolutną nad niemowlakami. Zapytaliśmy gdzie leżą dzieci w inkubatorach, zaprowadziła nas do pomieszczenia obok, a tam stał tylko jeden, a w nim całe 1731 gram szczęścia. Miał taką cieniutką skórę, przez którą prześwitywało kilka cieniutkich żyłek. Brzuszek miał rozdęty, a rączki i nóżki wyprostowane. Patrzyliśmy na chłopca swoimi wielkimi oczyma, a ja tak bardzo pragnęłam go dotknąć. Na głowie maluszek miał malutką kępkę ciemnych włosów, tak ciemnych jak włosy Goetze.


-Chce pani wziąć synka na ręce? -uśmiechnęła się do mnie.
-Jasne. -zaśmiałam się i rzuciłam spojrzenie na Joshuę, który wyglądał na rozbawionego.


Po chwili trzymałam na rękach to niezwykle kruche maleństwo, a Joshua stał obok mnie i patrzył na niego. Pogładził chłopca po włosach, a ja delikatnie ucałowałam go w czoło. Oddałam chłopczyka pielęgniarce, a ta schowała go z powrotem do inkubatora. Wtedy pomyślałam o tym, że też pragnę mieć dziecko, takie swoje maleństwo z którym nie będę się rozstawała i będę je wychowywać jak najlepsza matka na świecie. Jednak było jedno "ale", przecież Joshua się nie zgodzi. Jest piłkarzem i na pewno nie będzie chętny do poświęcania swojej kariery dla malca. Nawet nie będzie miał czasu się z nim bawić. Wolałam te myśli zachować dla siebie i zapomnieć o tym co przed momentem przyszło mi do głowy.
Kiedy szliśmy korytarzem do Marii, zobaczyliśmy jakieś zamieszanie w szpitalu, postanowiliśmy się dowiedzieć. Nagle zobaczyliśmy Dominikę, która stała i zakrywała swoje płaczące oczęta, w wejściu na OIOM.  Pobiegłam do niej i przytuliłam bardzo mocno, pragnęłam się dowiedzieć co się stało...


-Co się dzieje? Dominika?! -patrzyłam w jej oczy.
-Luca i Holger.... Mieli wypadek! -zaczęła znów płakać.
-Boże... -wyszeptałam -Nie płacz kochana, nie płacz.


Same nieszczęścia. A kto jest ich winą? Może... Nie nadążam z moimi myślami, a już widzę Ann. Pojawiła się z Mario na korytarzu w szpitalu, stali przy rejestracji i szukali sali w której miała leżeć Maria i syn. Patrzyłam na Ann z nienawiścią, tak bardzo jej nienawidziłam jak nigdy...


___________________________________________________________

Nie mam słów. Bom okrutna.

3 komentarze:

  1. komentarz na bieżąco (bo trochę mi wtedy wychodzi):
    JEZCU, CAŁE SZCZĘŚCIE, ŻE OBOJE PRZEŻYLI. ŚPIĄCZKA TO NIE ŚMIERĆ, ZGADZAM SIĘ Z MEDYKIEM. ALE JAK SIĘ NIE OBUDZI, TO MASZ Z DUPY JESIEŃ ŚREDNIOWIECZA.
    awwww, wyobraziłam sobie taką salę pełną dzieciaczków, które z chęcią bym utuliła. WSZYSTKIE. BEZ WYJĄTKU
    *w trakcie pisania przypadkiem przeczytałam ostatnie słowa... moje serce pękło i się rozpłakałam*
    spoko, nie tylko ja nie lubię Ann
    ALE JAK TO?! MIAŁO BYĆ DOBRZE, MOJE SŁONECZKA SĄ NA OIOMIE, MOJE SERCE KRWAWI I PŁACZE
    nie znoszę Cię, Anka. nie znoszę. rujnujesz mi życie tym fanfiction ;-;

    OdpowiedzUsuń
  2. Całe szczęście że oboje przeżyli....ale teraz Holgi i Luca w niebezpieczeństwie.. oby wszystko było ok :) no i oczwiście Maria niech jak najszybciej się budzi! :)
    Ann.....grrr nie znoszę jej!

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty łobuzie jeden xddd
    Dzieje się tutaj u ciebie misiu :D
    Mam nadzieję, że jednak nie masz w planach zrobić takiego dużego bum :D
    Czekam na kolejny
    Kc ❤

    OdpowiedzUsuń